Kultura i Rozrywka

Wróć

Życie to największy teatr - Tykociński Teatr Amatorski [WYWIAD]

2022-01-27 11:05:00
Tykociński Teatr Amatorski działa w Tykocinie od wielu lat. To kawał historii, kolejnych premier. Ich sztuki dotykają tematów życia w małym mieście, jednak kryją w sobie bardzo uniwersalne przesłanie. Rozmawiamy z obecnie prowadzącym Teatr - Marcinem Kwiatkowskim.
Tykociński Teatr Amatorski
- Tykociński Teatr Amatorski to lata historii... Jak się czujesz z tą myślą? Mógłbyś przybliżyć dzieje Teatru?

Marcin Kwiatkowski: Czuję odpowiedzialność z jednej strony, a z drugiej wdzięczność. To pierwsze, bo w ponad trzydziestoletniej tradycji wskrzeszonego teatru w Tykocinie, od 1984 roku, jestem zaledwie piątym lub szóstym jego reżyserem. Wdzięczność, bo to ogromne wyróżnienie, ale nie wyróżnienie nadane przez kogoś, tylko takie, które w zasadzie przyszło samo, bez przywoływania. Co więcej, jest to odpowiedzialność za ruch społeczny w ogólności, a nie tylko za jakąś konkretną trupę teatralną. Tykociński Teatr Amatorski (TTA) w Tykocinie to instytucja. Jest najdłużej nieprzerwanie działającą nieformalną grupą osób, które kontynuują tradycję grania po swoich przodkach – ojcach, dziadach.

Jak zauważyła pani Ewa Wroczyńska, trudno byłoby znaleźć w mieście rodzinę, w której nikt nigdy w tym Teatrze nie doświadczyłby choćby małego epizodu. Stać na czele TTA, to przeprowadzać go w czasie, ku czemuś innemu, to bycie częścią sztafety. Zaiste, wspaniałe uczucie.

Teatr narodził się dawno, bo już w 1913 roku. Współistniał z powstałym kilka lat później teatrem żydowskim. Odrodził się po II wojnie światowej, by po kilkunastu latach działalności ponownie się rozpaść. Cezurą w działalności TTA było wskrzeszenie go przez ks. Lecha Łubę i Jolantę Najecką w 1984 roku. Od tej pory nieprzerwanie działa do teraz.

- Jak się zaczęła Twoja przygoda z Tykocińskim Teatrem Amatorskim?

Jak wiele rzeczy w życiu, był to przypadek. Rozumiem, że pytanie dotyczy tej obecności najnowszej? Bo muszę wyznać, że już w latach 90. miałem swoje krótkie chwile na deskach teatru po okiem Janusza Kozłowskiego i Ewy Wroczyńskiej. Wówczas nie pociągało mnie aktorstwo, a robiłem to z rozpędu, bo koledzy grali.

W roku 2011 w Szkole w Radulach założyłem młodzieżowy Teatr Hollerique. Choleryk, jak się potem okazało, całkiem prężnie działał, wystawialiśmy przynajmniej jedno nowe przedstawienie rocznie, jasełka, sztuki obce i własne scenariusze. Pojawiliśmy się nawet na deskach Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku, dzięki uprzejmości ówczesnej szefowej tego miejsca. Graliśmy też w naszym mieście, gromadziliśmy duże publiczności, bo oglądały nas widownie liczące nawet 150 osób. Doświadczenia zdobyte w czasie tej kilkuletniej animacji zaowocowały zauważeniem nas w Tykocinie. Któregoś razu, w połowie 2017 roku, zwróciła się do nas pani Ewa Wroczyńska z propozycją wystąpienia w dużym widowisku historycznym, zatytułowanym Furmani Sułtana Sulejmana. Miałem tylko grać, a finalnie byłem współreżyserem tego spektaklu. I tak już zostało.

- Kto należy do Teatru, skąd są te osoby?

Jest to najlepszy przykład różnorodności, jaki tylko można sobie wyobrazić. Ludzie o różnym wieku, wzroście, kolorze włosów, zapatrywaniach politycznych, z miasta i spoza miasta, chudzi i chudsi, temperamentni i spokojni, kobiety, mężczyźni, wierzący, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł. Natomiast łączy nas teatr i osoba kierownika – na tym różnorodność się kończy, gdyż wcale nie jest ona z definicji wyłącznie dobra. Musi być jakaś spójna wizja i wytyczony cel. Ktoś musi trzymać ster.

Zapraszamy różnych ludzi, nieraz zdarzało się, że na próby przyjeżdżali ludzie w Białegostoku. Tak dzieje się obecnie, bo mamy młodzieżową grupę uczniów 7 LO, z profilu teatralnego, z którymi tworzymy nowy scenariusz.

- Jak często odbywają się premiery?

Nieczęsto. Teatr boryka się z brakiem własnej sali. Nie tylko do pokazów, ale nawet do prób. Sprawia to, że każda udana premiera powinna być odbierana w kategoriach cudu. W ostatnich latach Teatr radził sobie z tym całkiem dobrze, korzystając z gościnności tykocińskich mecenasów, właścicieli lokali gastronomicznych, w których wystawiano spektakle. Był to Zamek, Villa Regent, Galeria Sztuki i Smaku Opowieści z Narwi. Ostatnio uprzejmym okiem spojrzała na nas Ochotnicza Straż Pożarna w Tykocinie i wypożyczyła nam swoją salę. Ale oczywiście na dłuższą metę nie jest to rozwiązanie. Potrzebujemy lokum. Dysponujemy garderobą mieszczącą się na poddaszu Portu Kultury Tykocin. Natomiast, jeżeli się nad tym zastanowić, to cztery spektakle w ciągu czterech lat to niezły wynik, jak na grupę bez własnego miejsca.

- Jakimi tematami żyje Tykociński Teatr Amatorski? Jaka jest treść przedstawień?

W latach osiemdziesiątych była to, co zrozumiałe, tematyka religijna. Teatrem kierował ksiądz, zatem stąd taki a nie inny kierunek. Chociaż to nie tak, że wówczas tworzono wyłącznie przysłowiowe jasełka. Obrona Częstochowy była kawałem dobrego teatru, za który ówcześni otrzymywali nagrody, wyróżnienia. Potem, w latach 90., kiedy dołączyła Ewa Wroczyńska, zaczęto przychylniejszym okiem spoglądać w kierunku kultury żydowskiej i odtwarzania jej zwyczajów, rekonstrukcji świąt. Z tego okresu pamiętamy jedne z najważniejszych przedstawień TTA, jak chociażby Purymowe Łakocie. Zespół jeździł z tym spektaklem nawet do Sankt Petersburga. Tradycja wyjazdowego grania TTA jest zresztą duża, bo łatwiej nam grać tam, gdzie jest sala, niż u nas. Obecnie Teatr zajmuje się najnowszą historią Tykocina, folklorem miejskim ostatnich dekad, latami 60., 70., 80.

- Skąd czerpiecie inspiracje do tworzenia?

Z własnych przeżyć, doświadczeń, z naszej pamięci i pamięci naszych ojców, przyjaciół, kolegów. Ostatnie scenariusze pisze nam nieoceniony Ryszard Matusiewicz, Tykociniak z urodzenia i od serca, a rozumem mieszkający pod Warszawą. Lubimy opowiadać o tym, co przeżyliśmy za młodu, bo to powoduje, że z desek możemy się tam przenieść na kilkadziesiąt minut. Młodość zawsze wydaje się być bardziej kolorowa, bardziej pachnąca, jakby okrąglejsza, pozbawiona kantów. Dobrze się do niej wraca, przeżywa ponownie, a niełatwo przeżywać ponownie młodość. Zazwyczaj nie ma jak, nie ma możliwości. Teatr to właśnie taka możliwość. Warto się wymęczyć, żeby przeżyć tych kilka chwil ponownie.

- Na Podlasiu działa tylko kilka teatrów amatorskich. Jak myślisz, czym są takie teatry, czy powinno powstawać ich więcej?

Znam osobiście trzy teatralne grupy amatorskie. Są to teatry z Augustowa, Bielska i Łap. Każdy z nich prezentuje bardzo wysoki poziom, mają do dyspozycji piękne obiekty, infrastrukturę. Prowadzą je prawdziwi specjaliści. No i nie można zapomnieć, że są to grupy z miast stosunkowo dużych z zapleczem młodzieży ze szkół średnich. To ważne. My jednak widzimy rozwój naszego ruchu nieco inaczej, podążamy bardziej ścieżką utrzymywania tradycji, niż rozwoju artystycznego, chociaż wybór ten nie jest celową ucieczką w bok. Nie, staramy się, jak możemy. W naszych warunkach już samo to, jest czymś.

- Wiem, że wydaliście książkę o historii Teatru Tykocińskiego, to swoiste podsumowanie działalności. Kto wpadł na ten pomysł?

Pomyślałem, że TTA nie może pochwalić się nawet jednym wydawnictwem, nie mamy ani jednej publikacji, choćby małej broszury, i że trzeba spróbować to zmienić. Miałem w głowie wizję albumu przekrojowego, ale nie historycznego. Raczej takiego, który pokazuje nas tu i teraz na tle historii. Tak, żeby nie odcinać się w żadnym wypadku od korzeni. Na nich wyrośliśmy.

Z tą myślą i precyzyjnie zarysowanym planem udałem się do Burmistrza Tykocina, pana Mariusza Dudzińskiego, który poparł ideę. Wkrótce potem otrzymaliśmy od Urzędu Miasta wsparcie finansowe na projekt i wszystko ruszyło. Prace trwały w sumie około roku. Zbieranie materiałów, pisanie tekstów, wspomnień. Dzięki wsparciu władz miasta doczekaliśmy się wydawnictwa wspaniałego, zaprojektowanego nowocześnie, budzącego uznanie. Za to jesteśmy wdzięczni.

- Jak sądzisz, co daje członkom i członkiniom przynależenie do Teatru?

Trudno mi powiedzieć, co Teatr daje im osobiście, lub może inaczej – co oni wyciągają dla siebie z tej przynależności. Przez te wszystkie lata robimy wszystko, by bycie w TTA stanowiło wyróżnienie, nobilitację. Szczególnie teraz, gdy młodzi ludzie częściej na samym początku pytają za ile? lub a co ja z tego będę miał?, niż doceniają tradycję i zauważają tę nobilitację. Na to dostrzeżenie potrzeba czasu, którego nastolatki dzisiaj nie mają, bo trudno go znaleźć pomiędzy przeskakiwaniem z jednego medium społecznego na drugie. Głowa ciąży za bardzo ku ekranom telefonów. Czasem taką głowę uda się nam podnieść, zaproponować niebieską pigułkę i wyrwać z Matrixa. Mamy takich ludzi w Teatrze. Traktuję ich, jak równych sobie i kłaniam się w pas. To wspaniali młodzi ludzie. Wiem, ile wyrzeczeń wymaga stworzenie czegoś wielkiego, a oni w tych wyrzeczeniach nam towarzyszą. A jeżeli do tego prezentują talent większy, niż stare wygi, to ręce same składają się do oklasków. Chapeau bas!

- Jaki macie plany, marzenia związane z działalnością Tykocińskiego Teatru Amatorskiego?

Żyć. Cieszyć się. Grać. Ale żyć, przede wszystkim. Życie to największy teatr.
Anna Kulikowska
anna.kulikowska@bialystokonline.pl