Zabawnie, ale nierówno. Romeo i Julia w nowej odsłonie
Kostiumy, pełna emocji gra aktorska, ruch sceniczny i aktualny wciąż tekst Szekspira - to niewątpliwe zalety spektaklu Romeo i Julia, który wystawił Teatr Dramatyczny. Jednak cała produkcja rozczarowuje.
Anna Dycha
Romeo i Julia to bodaj najpopularniejsza historia miłosna na świecie. Niełatwym zadaniem jest więc wystawienie jej na scenie tak, by wypadła świeżo, a jednocześnie zachowała moc oryginału. Twórcy spektaklu w reżyserii Katarzyny Deszcz podjęli taką próbę. Niestety, nie do końca udaną. Wprawdzie zdecydowali się na wykorzystanie różnorodnych rozwiązań (ruch sceniczny, wizualizacje, piosenki), to jednak nie wystarczyło, by stworzyć spójne, równe i pełne emocji przedstawienie.
Interesujący aktorzy i bal w slow motion
W spektaklu na pewno bronią się aktorzy, zwłaszcza ci z Teatru Dramatycznego. Ewa Palińska w roli służącej Marty potrafi widowiskowo wpaść w furię. Katarzyna Siergiej jako pani Capuletti jest stanowcza i chłodna. Zachwyca też Krzysztof Ławniczak kreujący pana Capuletti. Sceny z ich udziałem są najmocniejszymi punktami spektaklu. Interesujący jest także Mateusz Witczuk jako młodszy niż w innych realizacjach ojciec Laurenty.
W przypadku obsadzonych gościnnie młodych aktorów nie jest już tak dobrze. Urszula Chrzanowska jako Julia nie przekonuje. Nie tworzy też płomiennego duetu z Rafałem Supińskim, skądinąd znanym z dobrych ról w produkcjach Opery i Filharmonii Podlaskiej. Zastanawia ta obsadowa decyzja. Najlepiej z gościnnej trójki wypada Patryk Ołdziejewski jako Benvolio, dla którego spektakl Romeo i Julia był dyplomem na Akademii Teatralnej.
Plusem jest też scenografia i sceniczne kostiumy Andrzeja Sadowskiego. Scenografia oszczędna, nienachalna, ale zupełnie wystarczająca. Kostiumy nawiązują do epoki, ale są awangardowe.
Przekonuje także ruch sceniczny, za który odpowiada Karolina Garbacik. Najciekawszym momentem jest bal, którego uczestnicy tańczą w zwolnionym tempie (jakby w slow motion). Cieszą też niektóre sceniczne rozwiązania, np. scena balkonowa i leżąca w grobie Julia (wcześniej po przezroczystym podeście zbiegali aktorzy).
Miło też posłuchać znakomitej frazy Szekspira (w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka), z której udało się wydobyć dużo humoru. I to koniec plusów tego przedstawienia.
Sonety i wizualizacje
Nietrafionym pomysłem było połączenie dramatu Szekspira z jego sonetami. W rezultacie otrzymujemy niezbyt czytelny miks. W fabularną historię dramatycznej miłości Romeo i Julii wplecione zostały piosenki! Aktorzy nie zawsze radzą sobie z ich wykonaniem. Zastrzeżenia można mieć też do muzycznej adaptacji Piotra Lali Lewickiego. Delikatnie mówiąc - nie porywa. Efekt? Przyzwoite aktorstwo przerywane musicalowymi fragmentami, które na dłuższą metę zaczynają widza drażnić. Nie pozwalają skupić się na najważniejszym, czyli dramatycznej historii nastoletnich kochanków.
Drugim problemem są wizualizacje. Zamiast korespondować ze spektaklem, są jakby obok. Niezrozumiałe, chwilami karykaturalne. Na początku spektaklu obserwujemy biegnącą panterę, a w scenie ślubu Romea i Julii - latające czaple (w kaplicy ojca Laurentego wisi też krucyfiks). Te kiczowate momenty sprawiają, że sedno szekspirowskiego dramatu niebezpiecznie umyka. Szkoda, bo niewątpliwie twórcy spektaklu mieli pomysł na tę realizację. Szkoda, że w obchodzonym Roku Szekspirowskim nie doczekaliśmy się przedstawienia chwytającego za serce.
Anna Dycha
anna.d@bialystokonline.pl