Wiem, że nie wygram, ale postulaty się przebiją. Rozmowa z Marcinem Sawickim
O tym, co w Białymstoku kocha, a co chciałby w nim zmienić rozmawiamy z kandydatem na prezydenta Marcinem Sawickim, startującym z KWW Kocham Białystok.
MN
Wiemy już, że pierwsza tura wyborów samorządowych odbędzie się 21 października. Do tego terminu pozostało około 1,5 miesiąca, a kampania wyborcza nabiera coraz większej prędkości. Dla białostoczan najważniejszą kwestią będzie wybór prezydenta miasta. Czy nowego – to się dopiero okaże.
Dla tych, którzy chcieliby bliżej poznać sześcioro kandydatów na to stanowisko, przygotowaliśmy cykl rozmów z nimi. Postaramy się publikować jeden wywiad tygodniowo, w założeniu co środę. Pierwsza rozmowa już dzisiaj, a naszym rozmówcą był Marcin Sawicki, kandydat Komitetu Wyborczego Wyborców Kocham Białystok.
Białystok Online: Za co pan kocha Białystok?
Marcin Sawicki: Przede wszystkim za ludzi, którzy są tutaj. Z racji tego, że trochę po świecie podróżowałem i pracowałem w innych miastach, to mam porównanie. Za to, że ludzie są uprzejmi, mili, ciepli i częściej się uśmiechają. To jest chyba najważniejsza wartość i to, co mnie w tym mieście trzyma. Tym bardziej, że ci ludzie to też moja rodzina, sąsiedzi, koledzy z podstawówki, z którymi cały czas się spotykamy, bo na szczęście nie wszyscy wyjechali.
A funkcjonowanie miasta?
To zależy. Miasto jako bryła jest ładne i funkcjonalne. Jeśli chodzi o funkcjonowanie administracyjne, to ja niewiele mam z tym do czynienia i bardzo często, jeśli nawet pojawiały się problemy administracyjne, to wynikało to z centralnych programów rządowych.
Na pewno jest sporo rzeczy do poprawy, jak np. Białostocka Komunikacja Miejska, z której ja korzystam, która nie działa najlepiej, a jest stosunkowo droga, jeśli zestawimy jakość usług i cenę. Reasumując oceniam Białystok dobrze, ale uważam, że są miasta, które w różnych dziedzinach funkcjonują lepiej. Tym bardziej, że ze względu na położenie nie mamy dostępu do morza, nie mamy surowców jak węgiel, nie jesteśmy miastem leżącym przy granicy z bogatszym państwem jak Niemcy, to musimy się starać bardziej od innych miast.
Na początku swojej kampanii, jako jeden z filarów programu wyróżnił pan to, żeby zatrzymać odpływ ludzi z Białegostoku, a nawet zachęcić ich do przyjeżdżania. Jak to zrobić?
Pierwsza sprawa to praca. Jak praca, to firmy. Jak firmy, to niższe podatki. Samorząd może tak naprawdę dwie rzeczy. Jedna z nich to obniżyć podatek od nieruchomości – biur, lokali, mieszkań i wszystkiego co jest z tym związane. Tańsze mieszkania i biura, to automatycznie więcej pieniędzy w portfelu mieszkańców i firm.
Druga rzecz to jest przychylność urzędów skarbowych. Mimo że nie podlegają one pod władze samorządowe, to realia są takie, że jak w starych kawałach zbierał się milicjant, sołtys i proboszcz, żeby podjąć decyzję, tak to wygląda w Białymstoku. Widzę ogromną różnicę pomiędzy urzędami skarbowymi w Białymstoku i w Warszawie, z których też korzystam. Jest to przepaść, dlatego bardzo dużo spółek, które funkcjonują na poziomie Białegostoku, nie odprowadzają tutaj podatków, a to są pieniądze, które mogłyby przysłużyć się rozwojowi miasta i temu, żeby tych młodych zatrzymywać.
Chodzi mi tutaj o wyrównanie zarobków między Warszawą a Białymstokiem. Jest to bardzo trudne zadanie, ale są takie dziedziny, w których Białystok może święcić sukcesy. Wszystkie, w których usługi można świadczyć zdalnie – od księgowości, po usługi prawne, sprzedaż czy usługi IT. Będąc w Białymstoku możemy współpracować z całym światem. Wtedy zarabiamy w euro, a nie w złotówkach. Chciałbym, żeby Białystok szedł w tym kierunku, bo jeśli chodzi o usługi i handel to de facto od początku istnienia miasta tym się właśnie tutaj zajmowano. To jest nasza jedyna szansa.
Zależy od nas, czy to zagospodarujemy, czy nie i to jest determinant tego, czy nasze miasto stanie się wielkim domem starców, czy stanie się miastem ludzi w różnym wieku, z którego każdy czerpie coś dla siebie.
Z jednej strony mówi pan o obniżeniu podatków, a z drugiej podnosił pan problem zadłużenia miasta. Tutaj jest pewien dysonans.
W Białymstoku jest mnóstwo inwestycji, w które są pompowane pieniądze – nie wiem dlaczego. Różnego rodzaju prywatne fundacje, firmy, wydarzenia organizowane przez prywatne podmioty, które z tego zarabiają i żyją. Trzeba zadać sobie pytanie: dlaczego tych milionów nie pakuje w branżę IT, która zagwarantuje miejsca pracy. Jest mnóstwo pieniędzy do przyoszczędzenia.
Na przykład?
Mamy ciągły festiwal na Rynku Kościuszki. Co drugi dzień jest składana lub rozkładana scena, co oczywiście generuje koszta. Jest dużo rozdawnictwa.
Poza tym jest kwestia administracyjna. Mam wrażenie, że bardzo dużo podmiotów i instytucji, niepotrzebnie dostają te pieniądze. Najdrobniejszy przykład, który idealnie to pokazuje: jadłodzielnia. Zanim powstała od razu powiedziałem, że lepiej te pieniądze przeznaczyć na bezdomnych i będzie z tego większy pożytek. Trzeba było wyremontować biuro, regulować opłaty, zapłacić komuś, kto będzie to obsługiwał. Trzeba było wydać te wszystkie pieniądze, żeby się okazało, że się nie sprawdzi. Jest pusta jadłodzielnia, w której nie dzieje się nic, a pieniądze odpływają. Od takich drobnych przykładów, po takie megalomanie jak opera, która jest pusta poza pojedynczymi spektaklami, na które się ciężko dostać - drobnymi strumieniami odpływają miliony.
Do tego są spółki miejskie, które w moim mniemaniu nie są zarządzane najlepiej, bo są zarządzane z klucza prezydenckiego. Nie wywiązując się przy tym ze swoich obowiązków. Uważam, że jest mnóstwo miejsc, w których można zaoszczędzić pieniądze, a przeznaczyć je na rzeczy bardziej pożyteczne lub na spłatę zadłużenia miasta.
Opera akurat jest finansowana w głównej mierze z województwa, a miasto dokłada do niej niewiele...
To niewiele to 2 mln zł, a takich instytucji jest dużo. Jak choćby stadion miejski i inne, do których cały czas dokładamy. Ja rozumiem, że miasto musi płacić za różne instytucje. Nie przeraża mnie to nawet jeśli miałoby płacić 50 czy 100 milionów, jeśli byłoby to realizowane w jakimś celu, ale czasami ja tego celu nie widzę. To jest taka sztuka dla sztuki. Jeśli jest dofinansowanie, to trzeba je wziąć i to zbudować niezależnie od tego, czy będzie nas stać czy to utrzymać. „Zbudujmy bo to będzie fajnie”, a potem przez kilkadziesiąt lat trzeba to utrzymywać. To się trochę mija z celem.
Dobrze, w takim razie jakie są pana 3 priorytetowe projekty, od których zacząłby pan swoją kadencję?
Pierwszy to szybka kolej miejska. To jest w ogóle topowy projekt, bo trzeba połączyć rozległe krańce miasta. Doświadczałem tego jeszcze jak studiowałem, że poruszanie się pomiędzy np. Starosielcami a Skorupami czy Dojlidami to jest przepaść. Jest to totalnie nieskomunikowane, ani autobusowo, ani w żaden sposób, a jest to tak naprawdę rozrzut między sypialniami na Starosielcach, a np. zakładami pracy w Zaściankach.
Priorytetem byłaby więc szybka kolej miejska, tym bardziej, że nie każdy zdaje sobie sprawę, że pociąg będzie mógł jeździć 80 km/h, a samochody nie mogą tyle jeździć. Pomijając już kwestię trasy, bo przecież pociągi mają pierwszeństwo.
A kolejne?
Zajęcie się optymalizacją pracy urzędów i wydatkowania pieniędzy na różnego rodzaju instytucje. Chciałbym, żeby wszelkiego rodzaju dofinansowania nie odbywały się na zasadzie jakichś super tajnych wniosków, tylko żeby było to upublicznione. Przykładem jest tu budżet obywatelski. Jeślibyśmy zapytali przeciętnego mieszkańca na czym to polega to może by wiedział, że są jakieś wnioski i głosowanie, ale już na jakiej zasadzie one przechodzą do tego głosowania, to już by nie wiedział.
Czyli większa transparentność?
Oczywiście. Gdy zostałem przewodniczącym samorządu studenckiego Politechniki Białostockiej, to wprowadziłem konkursy na dofinansowanie, gdzie każde koło naukowe i agenda wychodziło, prezentowało swój pomysł i dostawało za niego punkty, od których zależało dofinansowanie. W mieście powinno odbywać się to w ten sam sposób z tym, że mam takie wrażenie, że oceniającymi powinni być radni, którzy są bliżej mieszkańców. Tam może być jakaś grupa opiniujących ekspertów, ale sama ocena powinna należeć do radnych.
Trzeci projekt?
Optymalizacja spraw, nazwijmy to opłatowo-podatkowych, czyli wszelkiego rodzaju miejsca parkowania, wytrzeźwiałki, które są mało dochodowe, a wręcz przynoszą stratę. Nie wiem po co jest wytrzeźwiałka w Białymstoku, z której korzysta koło 20 osób, miejsc jest 60, a ponad 60% mandatów i tak jest niepłacona. To jest noclegownia czy wytrzeźwiałka? Są przecież cele w aresztach, są specjaliści od tego, jest straż miejska, która tych delikwentów dowozi.
Pan jest członkiem Partii Wolność, ale inaczej niż inni kandydaci, nie pokazuje tego podczas kampanii, dlaczego?
Bo to nie ma związku. Nasz program ogólnokrajowy nie przystaje do samorządu. Nie da się go odnieść do kompetencji samorządu. Nie można powiedzieć: „poprawmy finansowanie szpitali”, bo w samorządzie nie można tego zrobić. Dlatego nie ma sensu mówić, że gdybyśmy byli u władzy to zlikwidowalibyśmy podatek dochodowy, bo nie będę miał na to wpływu jako przyszły prezydent miasta czy radny. Nie ma sensu sobie tym głowy zawracać.
A takie zaplecze partyjne nie dałoby panu większego elektoratu?
Mój twardy elektorat jest za mną. Oni wiedzą, że w przypadku wyborów samorządowych był jasny komunikat, że to nie są nasze wybory i się do nich nie zabieramy. W sejmiku będzie zarejestrowany komitet wyborczy „Wolność w samorządzie”, ale też proszę zwrócić uwagę, że nie sama Wolność, bo założenia są totalne inne.
Zresztą ja specjalnie nie zachęcam zwolenników Partii Wolność do głosowania na Kocham Białystok, bo po prostu nie mają wyjścia. Na kogo zagłosują? Z komitetów, które reprezentują środowisko antysystemowe, jesteśmy tylko my.
Wiadomo, że jak się startuje w wyborach, to chce się wygrać, ale jaki wynik indywidualny i komitetu by pana satysfakcjonował?
Będę brutalny, chociaż spotkałem się z takim komentarzem, że to jest „dzban roku”, że ja mówię, że nie wygram, ale ja wiem, że nie wygram. Chodzi o to, żeby przebiły się postulaty i oczekuję 3. wyniku. To będzie w zupełności satysfakcjonujące. Trzeci wynik sprawia, że jesteśmy języczkiem u wagi i trzeba z nami rozmawiać.
Marcin Sawicki – 32-letni białostoczanin, z wykształcenia politolog, na co dzień prowadzący własną firmę handlową. Politycznie związany jest z Partią Wolność, której szefuje w regionie podlaskim. W poprzednich wyborach samorządowych startował z list Kongresu Nowej Prawicy. Do rady się nie dostał ze względu na słaby wynik całego ugrupowania.
Mateusz Nowowiejski
mateusz.nowowiejski@bialystokonline.pl