Gałązka rozmarynu Zygmunta Nowakowskiego była szlagierem teatralnym ostatnich dwóch lat przed II wojną światową. Muzyczne widowisko o Legionach Polskich zostało napisane na kilkadziesiąt osób i pokazuje genezę niepodległościowych dążeń Polaków. W białostockim Teatrze Dramatycznym Gałązka po raz pierwszy wystawiona była w 1989 roku. Najnowszą wersję przedstawienia przygotował Rafał Matusz.
Czym jest patriotyzm?
- Pomysł inscenizacyjny naszego spektaklu polega na tym, aby połączyć dwie warstwy: rzeczywistą i meta rzeczywistą. Pierwsza z nich została stworzona w oparciu o podstawowy tekst sztuki Zygmunta Nowakowskiego. Zawarte są w niej także oryginalne piosenki. Jest to warstwa czystej narracji tego, co się dzieje w akcji. Druga warstwa powstała m.in. w oparciu o nowe piosenki, a także poprzez stworzenie figury chóru, który równoważy męską część bohaterów sztuki. Taka koncepcja pozwala nam pokazać nie tylko świat męski, ale także to, jak wojnę mogą widzieć kobiety; jak wygląda ona z punktu widzenia matek, kochanek, sufrażystek. Ukazanie tych dwóch światów jest niezwykle ważne, dlatego że w tym roku świętujemy 100. rocznicę odzyskania niepodległości, ale także stulecie uzyskania praw wyborczych przez kobiety w Polsce - podkreślał Rafał Matusz.
Ponadto twórcy białostockiego spektaklu postanowili otworzyć dyskusję na temat patriotyzmu. Stawiają więc pytania: czym on jest dziś, jaką stanowi wartość, czym jest niepodległość i jak te wartości budują tożsamość, integralność i wspólnotę.
Barwna galeria postaci
Spektakl Gałązka rozmarynu opowiada o pierwszym okresie powstawania Legionów Polskich. W 1914 roku w Krakowie formuje się Pierwsza Kompania Kadrowa. Młodzi ochotnicy przybywają ze wszystkich stron podzielonego zaborami kraju. Różni ich wiele, ale łączy ich sens walki o niepodległą Polskę. Są młodzi i gotowi do poświęceń. Wielkim atutem sztuki jest zapis autentycznych wydarzeń widzianych oczyma bezpośrednich uczestników. Zygmunt Nowakowski związany był bowiem w młodości z Legionami.
Do wojska zaciągają się osoby z różnych środowisk. Jest Brzytwa (Piotr Szekowski) - z zawodu fryzjer, Beton (Dawid Malec) - pomocnik murarski, Juhas (Bernard Bania) - mówiący po góralsku, jak się okaże, doktor - dezerter z armii austriackiej, Goliat (Marek Cichucki) - ciągle wykonujący ćwiczenia fizyczne, Iskra (Patryk Ołdziejewski) - piszący pamiętnik z frontu, Zadora (Sławomir Popławski) - podobno kobieciarz, Sas (Krzysztof Ławniczak) - malujący obrazy i szef tej grupy Wilk (Marek Tyszkiewicz).
Element komediowy wprowadza ciotka Wilka (Arleta Godziszewska). Przyjechała ze Stanisławowa (stąd odpowiedni akcent) z mnóstwem walizek. Szuka swojego siostrzeńca, dla którego przywiozła rzeczy potrzebne na froncie - kalesony z pewnością się przydadzą, ale butelka alkoholu nie zawadzi. Ciotka sama też za kołnierz nie wylewa. Nie mogąc znaleźć Wilka, podarki przekazuje siostrze (Jolanta Borowska), która zaniesie je na front.
Spektakl pokazuje życie Legionistów, którzy spędzają czas między kolejnymi walkami. Mimo wojny trwa tam normalne życie. Nawet w tych okrutnych czasach trzeba próbować czerpać z życia to, co najlepsze.
Chór kobiet na scenie i na balkonie
Jak zapowiadał reżyser, spektakl zawiera oryginalne żołnierskie piosenki, które zyskały odświeżone aranżacje (ich autorami są Piotr Szekowski i Patryk Ołdziejewski). Często zaskakują też choreograficzne rozwiązania (Tomasz Tworkowski). Efekt potęgują wizualizacje Zachariasza Jędrzejczyka (w spektaklu wykorzystano zdjęcia pochodzące ze strony Narodowego Archiwum Państwowego). Np. podczas pieśni My, Pierwsza Brygada maszerują legioniści, a ci odtwarzani przez aktorów schodzą ze sceny w publikę. Drugi akt otwiera Hymn strzelecki, który ilustruje wycelowany w widownię karabin maszynowy rozstrzeliwujący chór kobiet.
Wprowadzenie chóru to wielce ciekawy zabieg. Wciela się w niego siedem aktorek - Danuta Bach, Jolanta Borowska, Krystyna Kacprowicz-Sokołowska, Ewa Palińska, Jolanta Skorochodzka, Monika Zaborska, Urszula Szmidt. Panie nie tylko śpiewają, ale też tańczą, a w pewnych momentach dopowiadają dialogi - wzmacniając sceniczny wyraz. To także członkinie chóru rozdają widzom przed rozpoczęciem spektaklu słowa piosenki o pójściu na wojenkę. Jest także moment, gdy chór przemawia z teatralnego balkonu.
W spektaklu pojawiają się również nowe piosenki napisane przez Iwonę Kusiak. To także celne rozwiązanie, które współgra z oryginalną materią utworu. Wnosi świeżość, oddech, pozwala sięgnąć po różne muzyczne stylistyki, np. swing.
Jest wojna, musi być śmierć
Najmocniejszą sceną w spektaklu jest monolog sanitariuszki Sławy (Justyna Godlewska-Kruczkowska). W tle rozbrzmiewa znany utwór O mój rozmarynie. Sława opowiada o żołnierzach, którzy powariowali na wojnie. Widzi twarze zabitych i zapewnia, że nie boi się krwi.
Jest wojna, więc muszą być ofiary, rany i śmierć - powtarza w rozpaczy.
Sława wpada do basenu z wodą i nieudolnie próbuje wstać. Topiącą się sanitariuszkę widzowie mogą bacznie obserwować dzięki lustru zawieszonemu nad sceną. Ten zabieg potęguje efekt, obraz możemy oglądać z dwóch perspektyw - jakby reżyser chciał wpuścić widza bliżej, pokazać więcej. Brawa za to rozwiązanie. Ten fragment sztuki ma też mocne pacyfistyczne przesłanie.
To nie jedyna scena, w której lustro nad sceną spełnia swoje zadanie. Inna to moment, kiedy żołnierze przemieszczają się w okopach i opędzają się od wszy - ówczesnej wojennej plagi. Ciekawie wypadł także finał z piosenką jak z gry komputerowej, w którym lustro daje zniekształcony obraz. Dodatkowo aktorzy formują się w grupę, która może przypominać ewolucje wykonywane przez członków Polskich Towarzystw Gimnastycznych Sokół, z których rekrutowali się później legioniści.
Takich nawiązań można doszukać się w przedstawieniu więcej. Mamy Goliata (Marek Cichucki), który nawet na froncie dba o tężyznę fizyczną, wytrwale ćwicząc pompki.
Jest wojna, więc muszą być ofiary - mówiła Sława. I są. W Wigilię ginie dwóch najmłodszych żołnierzy - Beton (Dawid Malec) i Iskra (Patryk Ołdziejewski).
- Spektakl Gałązka rozmarynu może kojarzyć się z bardzo poważną śpiewogrą. Gdy widzowie usłyszą tytuł, już wiedzą, jak to będzie zrobione. Nic bardziej mylnego. To nie będzie nadęte i okolicznościowe. Chcemy zrobić spektakl, w którym aktorzy będą się dobrze czuli - zapewniał reżyser.
To się niewątpliwe udało. Przedstawienie dobrze się ogląda. Zrealizowany z rozmachem (w obsadzie jest 20 osób) spektakl ma sprawne tempo oraz wiele widowiskowych - filmowej, a nawet musicalowej urody momentów. Ta opowieść o patriotyzmie, wojnie i pokoju nie nuży, ale zmusza do refleksji.
Repertuar Teatru Dramatycznego