Upiór w operze, czyli przerwa na kawę i siku [FELIETON]
Co naprawdę myślimy o białostockiej Operze? Czy taka forma sztuki jest dla nas atrakcyjna? Ile razy byłeś/aś w operze od momentu jej otwarcia? Nowoczesny obiekt sztuki czy moloch i pożeracz naszych pieniędzy? Przeczytaj felieton, weź udział w dyskusji na Facebooku!
Ambicje Podlasia w ostatnich latach prześcigają największe światowe metropolie. Cudownie rozwija się nam komunikacja, powstały szlaki pozwalające na poznanie kluczowych dla historii miejsc. Obwodnice, wiadukty, estakady. W każdej dziedzinie jest jakieś poruszenie, jakaś aktywność. Europejskie miasto kultury? Głosujmy na Białystok! Puszcza cudem świata? A jakże! Kocham moje miasto i strasznie cieszę się z każdego sukcesu, każdego kroku naprzód. Klimat, jaki tu panuje, nie ma sobie równych w Polsce.
Trudno sobie wyobrazić moje szczęście, kiedy dowiedziałem się, że nasza metropolia wzbogaci się o najnowocześniejszy budynek opery w tej części świata. Z niecierpliwością obserwowałem postępy prac. Podziwiałem projekt, bywałem na budowie obserwując, jak w miejscu legendarnego amfiteatru wznosi się symbol prawdziwej kultury wysokiej. Gdzie, jak nie u nas mógłby powstać tak zacny punkt zespalający potrzeby podlaskiej gawiedzi z otwartymi drzwiami i wyciągniętą ręką dziedzictwa muzyki klasycznej?! Dech zapierały kolejne rewelacje – ukończenie budowy, wielkie otwarcie, pierwsze recenzje… Wreszcie cały świat o nas usłyszy. Tylko, że w miarę obserwowania tych rewelacji moja mina – z dumnej i szczęśliwej, stawała się najpierw zakłopotana, potem zaniepokojona, zawstydzona, zniesmaczona, smutna a wreszcie rozgoryczona.
Największy obiekt kultury w Polsce Północno–Wschodniej. Nowoczesny przybytek melomanów. Miejsce uczty dla najbardziej wybrednych? Otóż nie. Powód do wstydu. Miliardowa inwestycja, w której nie słychać wykonawców. Rozwiązania XXI wieku, w których ekran akustyczny jest poruszany korbką jak stara syrenka – i tyleż samo trwa jego ustawienie, co niegdyś jej uruchomienie. Twarde siedzenia, w których wytrzymać do przerwy, to jak obrać jajko zębami. Kiedy zaś upragniona przerwa na kawę i siku przyniesie ulgę ważnym częściom ciała, okazuje się, że nie uraczysz ani kawy, ani siku. Żadnej restauracji, baru, aneksu kuchennego – nic. Nawet automatu vendingowego z herbatką i rosołkiem. Toaleta co prawda jest, ale cała przerwa upływa na miłych pogawędkach w kolejce. Rozmowy bynajmniej nie dotyczą sztuki.
I tak – duma Białegostoku staje się jego pośmiewiskiem. Powtarzam jeszcze raz – kocham to miasto. Jestem z niego dumny i popieram wszystkie fajne inicjatywy, których nie brakuje. Ale błagam – nie róbcie nam lipy. Niech ten upiór zniknie, przepadnie i nie wraca. Naprawcie to.
Póki co i tak pójdę usiąść na twardym krześle w miejscu, gdzie słabo słychać, a przed wyjściem z domu zrobię siku i wypiję dwie kawy. Idąc zadam sobie pytanie – czy to masochizm czy patriotyzm lokalny?
P.C.
24@bialystokonline.pl