Wszystkie jej elementy - postacie, dialogi, scenografia, zdjęcia i efekty wizualne - mają widzów przekonać, że to, co obserwują dzieje się naprawdę. Bez względu na to, jak mocno naciągnięta, po przeanalizowaniu, może okazać się przedstawiona sytuacja. Od samego początku swojego romansu z technologią 3-D James Cameron nie miał wątpliwości, że to pożądane przez filmowców wrażenie prawdziwości wzmacnia iluzja przestrzenna projekcji trójwymiarowej (stereoskopowej).
Pełne zanurzenie
Najważniejsza jest opowieść. To ona dyktuje najwybitniejszym filmowcom formę, styl opowiadania. - Kiedy przyjrzałem się historii Avatara, kiedy zastanawiałem się jaki będzie najodpowiedniejszy sposób jej przedstawienia, nie miałem wątpliwości, że 3-D to najlepsze, optymalne rozwiązanie - wspomina reżyser. - Dramat opiera się na emocjach. Jeżeli poczujesz się jego częścią - przyjemność odbioru będzie większa.
Avatar miał być pierwszym pełnometrażowym widowiskiem fabularnym nakręconym w trójwymiarze - dyscyplinie uchodzącej za domenę produkcji animowanych. Strategia wizualna tych filmów zdominowana jest przez prymitywną manierę: natrętnie popisowe, szokujące ujęcia rekwizytów kłujących widzów w oczy. Mają one usprawiedliwiać wyższą cenę biletu za projekcję 3-D. Swoją odmienną filozofię wykorzystania trójwymiaru James Cameron oparł o dwa kluczowe pojęcia: stonowanie oraz zanurzenie. Efekt stereoskopowy powinien być tak naturalny, by widz poczuł się jak przypadkowy świadek i uczestnik filmowych wydarzeń. Reżyser musiał zbudować technologię, która zatarłaby granicę między przestrzenią sali kinowej a światem filmu.
Święty graal kamer
W 2000 roku twórca Terminatora zwrócił się do swojego wieloletniego współpracownika, Vincent'a Pace'a, założyciela firmy zajmującej się produkcją kamer i ich oprzyrządowania: - A gdyby tak zbudować świętego graala kamer, sprzęt High Definition, którym można byłoby nakręcić film pełnometrażowy jednocześnie w formacie 2-D i 3-D? Nadszedłby kres wywołującej ból głowy, przestarzałej technologii stereoskopowej i jej taniego atrybutu: tekturowych okularów. James Cameron opisał koncepcję budowy lekkich kamer cyfrowych nowej generacji, które umożliwiłyby pełną kontrolę estetyczną przestrzeni trójwymiarowej. Od jej wdrożenia zależał los największego artystycznego marzenia reżysera, filmu, który zabrałby widzów na obcą planetę. Tylko 3-D pozwoliłoby widowni zatracić się w życiu jej mieszkańców, zamieszkać w ich świecie.
Pomysł zaintrygował Pace'a. Arcytrudne wyzwanie bynajmniej go nie zdeprymowało - wskoczył na pokład. Dosłownie. Dwa miesiące później zajął miejsce obok Camerona w samolocie do Tokio. W porcie docelowym panowie spotkali się z inżynierami firmy Sony i nakłonili ich do wprowadzenia konstrukcyjnych zmian w profesjonalnych kamerach 2-D HD. W prototypie oddzielono moduł składający się z obiektywu i czujnika obrazu od ciężkiego procesora (centralnej jednostki obliczeniowej). Operator kamery nie musiał już obsługiwać masywnego, kompletnego systemu 3-D ważącego ponad 100 kilogramów. Do nowego modelu kamery Vincent Pace zaprojektował dwa obiektywy odwzorowujące rozstawienie oczu - rejestrują one dwa różniące się nieznacznie od siebie cyfrowe obrazy, które zbiegając się ze sobą tworzą iluzję głębi.
Konstruktor był pewny, że pierwszy test odbędzie się z udziałem jednego lub kilkorga aktorów. Cameron miał inne plany. Poprosił, by Pace przygwoździł sprzęt do wypożyczonego myśliwca P-51 pamiętającego czasy II Wojny Światowej. Następnie zwabił go do latającej fortecy, B-17. Sam zajął miejsce w muzealnym samolocie. Kiedy obie maszyny sięgnęły chmur reżyser dał sygnał pilotowi, żeby ostrzelał B-17. Ślepymi nabojami. Moment ataku sfilmował kamerą 3-D. Zdała egzamin.
Innowacyjne obiektywy Pace'a są ruchome - uzyskał płynną zmienną ogniskową, naśladującą akomodację ludzkiego oka. Umożliwia ona spotęgowanie efektu 3-D w scenach statycznych (nasze wrażenie uczestniczenia w nich jest wówczas wzmocnione) i spłaszczenie trójwymiarowości w sekwencjach zmontowanych dynamicznie (jesteśmy w stanie dokładnie śledzić przebieg akcji bez uczucia gubienia się w trzech wymiarach). Ból głowy podczas projekcji - wyeliminowany.
Dwa formaty, jedna wizja
Zanim James Cameron uruchomił wizualną fabrykę 3-D na planie Avatara upewnił się, czy zastosowana technologia nie zuboży w jakimkolwiek stopniu projekcji tradycyjnej, 2-D. Reżyser miał świadomość, że znajdą się widzowie, którzy obejrzą film w konwencjonalny sposób: - Po pierwsze film musi być wysokiej jakości. Musi być dobrze naoliwionym mechanizmem bez względu na to, czy został pomyślany w 2-D, czy 3-D. Film trójwymiarowy pokazywany w tradycyjnym formacie, na jakimkolwiek ekranie, musi satysfakcjonować. Okazało się, że kamery stereoskopowe HD są w stanie sprostać wymaganiom, o których żadna regularna kamera 2-D nie może marzyć. Próby wykazały, że kompromisy nie będą konieczne - byłem gotów przystąpić do realizacji.
3-D nie zmieniło podejścia do sposobu kadrowania. - Nie komponowałem ujęć specjalnie z myślą o trójwymiarze - mówi James Cameron. - Kadry pod względem poprawności 3-D sprawdzała drużyna o złotych oczach w przeznaczonym do tego celu małym kinie usytuowanym obok planu zdjęciowego. To ona informowała mnie na bieżąco, czy ujęcia wymagały skorygowania efektu stereoskopowego. Podczas zdjęć reżyser starał się, by aktorzy nie mieli świadomości, że są filmowani w trójwymiarze - Uczyniłem to swoją misją. Większość zapomniała, że realizujemy film 3-D - na planie oglądaliśmy sfilmowane sceny na normalnych monitorach.
Po drugiej stronie ekranu
Avatar zmieni sposób w jaki postrzegamy kino 3-D. - Siedzisz nieruchomo w ciemności, twój umysł wkracza w inny świat - mówi James Cameron. - Kiedy ogląda się scenę w trójwymiarze uczucie realizmu jest spotęgowane. Kora mózgowa stymulowana przez silne bodźce wizualne odbiera to, co widzimy jako prawdziwe. Badanie aktywności mózgu wykazuje, że w przetwarzaniu filmu trójwymiarowego uczestniczy więcej neuronów niż w przypadku projekcji tradycyjnej, dwuwymiarowej. Wszystkie widowiska, które dotychczas nakręciłem, oddziaływałyby silniej w trójwymiarze - wyjaśnia reżyser. - Film trójwymiarowy zanurza widza w scenie. Okazuje się, że wzmocnione wrażenie fizycznej obecności sprawdza się doskonale we wszystkich typach scen, nawet w przypadku nastrojowych, kameralnych sekwencji. W Avatarze jest wiele momentów stricte dramatycznych, pozbawionych dynamicznej akcji. Wypadają znakomicie. W zasadzie ich przekaz emocjonalny jest zintensyfikowany przez projekcję stereoskopową. Nie istnieje żadna artystyczna przesłanka, która wskazywałyby, że pewne gatunki filmowe nie powinny być realizowane w trójwymiarze. Opinię tę podziela reżyserska arystokracja Hollywood: m.in. Ridley Scott (Gladiator), Guillermo del Toro (Labirynt Fauna), Michael Mann (Gorączka), zachwyceni Avatarem, zapowiadają gotowość zaadoptowania pionierskiej technologii. Steven Spielberg nie tracił czasu na deklaracje: z kamerą 3-D w dłoni, sprzężoną z zestawem pozostałych innowacji opatentowanych przez załogę Camerona, ekranizuje Tin Tina.
Autorowi Avatara zawsze sprawiało frajdę poszukiwanie nowatorskich rozwiązań, przekraczanie granic tego, co w kinie jest możliwe. - Być może ta potrzeba zastosowania nowych rozwiązań celem olśnienia widowni wynika z braku pewności siebie jako filmowca - zastanawia się reżyser. - Ale uważam, że to pozytywna cecha. Obie strony wygrywają. Mnie ekscytuje nowe wyzwanie, publiczność ekscytują rezultaty moich wysiłków. W przypadku Avatara ambicją James'a Camerona było pokazanie nam tego, co mogliśmy widzieć wyłącznie we śnie, nigdy w kinie. - Chcę, by ludzie doświadczyli czegoś istniejącego poza ich codziennością, poza realiami ich życia tutaj. Pamiętam jak kiedyś oszołomiony oglądałem coś niesamowitego po raz pierwszy. Chciałbym, żeby widzowie podzielili to uczucie. Nic nie dałoby mi większej satysfakcji.
Przeczytaj także:
AVATAR - początek nowej ery w kinie:
Avatar, premiera w Polsce - 25 grudnia.
m.A.r.S.