Samochodem rodziców i radiowozem, bo nie było karetki. 80 km wieziono chłopca do szpitala
Cierpiący 4-latek trafił do szpitala w Łomży. Tam nie tylko lekarze nie byli w stanie mu pomóc, ale nie było też transportu medycznego, który zawiózłby maluch do Białegostoku. A liczyła się każda minuta
pixabay
W czwartek wieczorem do policjantów z drogówki, którzy byli w łomżyńskim szpitalu, podeszła roztrzęsiona kobieta i poprosiła o pomoc. Powiedziała, że jej 4-letni syn ma podejrzenie zapalenie wyrostka robaczkowego i musi szybko trafić pod opiekę chirurgów z białostockiego szpitala dziecięcego. Dodała, że w tej chwili nie jest możliwy transport medyczny.
Jak podaje Komenda Miejska Policji w Łomży, policjanci widząc powagę sytuacji bez wahania rozpoczęli pilotaż mitsubishi z 4-latkiem. W drodze, funkcjonariusze skontaktowali się z kolegami z Zambrowa, którzy przejęli pilotaż na granicy powiatu.
To jednak nie był koniec. Na krajowej ósemce, pod Jeżewem, mitshubishi, którym rodzice wieźli chłopca zepsuło się. Dalsza podróż tym samochodem nie była możliwa. Policjanci zabrali więc 4-latka wraz z rodzicami do radiowozu i zawieźli pod drzwi szpitala.
Dziś już wiadomo, że finał tej historii jest szczęśliwy. Chłopiec na czas trafił pod opiekę lekarzy.
Ewelina Sadowska-Dubicka
ewelina.s@bialystokonline.pl