To miał być sprawdzian demokracji dla białostoczan. Już po głosowaniu można mówić, że go nie zaliczyli.
O godz. 1.00 w nocy zsumowano wyniki z wszystkich 153 komisji. Choć sprawa sprzedaży MPEC poruszała większość mieszkańców, tylko co czwarty z nich poszedł w niedzielę do urn, by wziąć udział w pierwszym w historii Białegostoku referendum lokalnym.
By je zorganizować, zebrano 36,8 tys. podpisów - to bardzo dużo. W samym głosowaniu wzięło udział już tylko 59 154 dorosłych białostoczan (uprawnionych było 228 261). 7 osób zagłosowało przez pełnomocnika. Frekwencja wyniosła dokładnie 25,92%. Aby referendum było ważne, musiałoby zagłosować 30% uprawnionych, czyli 68,46 tys. osób. Wtedy wynik byłby wiążący dla władz miasta. Zabrakło 9 300 głosów.
W pierwszym pytaniu 50 631 osób (85%) odpowiedziało, że chce uchylenia uchwały ws. wyrażenia zgody przez Radę Miasta na zbycie udziałów MPEC (7 135 było na nie, a 1 297 głosów było nieważnych).
W drugim pytaniu 54 147 osób (91%) odpowiedziało, że nie chce sprzedaży MPEC, a tylko 4045, że popiera pomysł prywatyzacji. 871 głosów było nieważnych. Różnica pomiędzy sprzeciwiającymi się, a popierającymi prywatyzację miejskiej spółki była ogromna.
Można się domyślać, że do urn specjalnie nie poszły osoby, które opowiadały się za sprzedażą spółki. Wielu przedstawicieli władz miasta mówiło, że nie weźmie w nim udziału, by nie podbijać frekwencji. Tak zadeklarował m.in. prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski, który jest inicjatorem oddania w ręce prywatne miejskiej spółki. Zapewniał, że wszystkie pieniądze ze sprzedaży przedsiębiorstwa zostaną przeznaczone na inwestycje realizowane w mieście.
Organizacja referendum kosztowała około 360 tys. zł.
Więcej o przebiegu głosowania, wypowiedzi białostoczan:
Zakończyło się referendum ws. prywatyzacji MPEC
Zobacz także:
Truskolaski na temat referendum: spodziewałem się frekwencji 25%