Oni przekazali Dar pamięci. Wystawa na Rynku Kościuszki
Na Rynku Kościuszki stanęła nowa wystawa plenerowa. Przedstawia ona kilkanaście niepozornych przedmiotów. Nie są to jednak przedmioty zwykłe – przywieziono je z zesłania. Ich właściciele przekazali je tworzącemu się Muzeum Pamięci Sybiru.
Ewelina Sadowska-Dubicka
Mały przedmiot
Przekazywane przez Sybiraków pamiątki będą jednymi z cenniejszych eksponatów przygotowywanego w Białymstoku Muzeum Pamięci Sybiru. Choć z pozoru są to drobne przedmioty, to ich wartość jest ogromna – z zesłania do Polski nie wróciło wiele artefaktów – myślano, by wziąć na drogę powrotną więcej chleba, a nie jakieś dobra. Na zesłaniu zresztą nie miano ich wiele. Wartość eksponatów jest duża także z innego względu – za każdym z nich kryje się poruszająca historia.
Jest tam list, który matka wyrzuciła z pędzącego po torach ZSRR wagonu, który ktoś znalazł, przykleił doń znaczek i wysłał nadawcy – córce zesłanki. Są grzebienie z kości, jakie nauczył się wyrabiać syn z ojcem, a które wymieniano na żywność. Jeden z sybiraków przekazał radio kupione przed powrotem do Polski, bo pieniędzy ze sobą nie mógł przewieść. Ktoś inny ofiarował nabyty jeszcze w Grodnie zegarek-towarzysza wywózki...
Wielka historia
Zegarka, który miał na zesłaniu na razie nie przekazał Muzeum Wandalian Marian Grochowski. Nadal go używa. Oddał nie to, co mogło przynosić mu swego rodzaju prestiż w grupie zesłańców (wtedy ten, kto miał zegarek to był ktoś!), ale rzeczy, które pozwoliły mu przeżyć.
- Tato był kułakiem, mieliśmy nieźle prosperujące gospodarstwo na Wileńszczyźnie – wspomina i nie ma wątpliwości, że to wystarczyło, by ich rodzinę, z tróją dzieci, zesłać na Sybir.
- To było 22 maja 1948 r. Mieliśmy pół godziny na zebranie się. Załadowano nas na furę, dowieziono do Nowoświęcian, a stamtąd wagonami bydlęcymi do Krasnojarskiego Kraju – dokładnie pamięta ten dzień, mimo że miał wówczas 12 lat.
Rodzina Grochowskich trafiła do baraku bez ogrzewania, wody, światła. Traktowano ich tam jak największych przestępców. Z czasem zaprzyjaźnili się z innymi zesłańcami. Pracowali przy wycince lasów, gdzie wcześniej siłę roboczą zapewniali japońscy jeńcy. Na początku ścinali drzewa tylko piłami ręcznymi, potem mieli trochę sprzętu, samochód. Mimo że był jeszcze dzieckiem, pan Wandalion także pracował.
Z rodzinnej miejscowości z Grochowskimi wywieziono jeszcze 6 polskich rodzin. Spośród nich do września 1956 r. – czasu powrotu - przeżyła połowa. Trzeba było być dobrego zdrowia, by pracować, a kto nie pracował, ten nie jadł (dostawano pół kg owsianego chleba i rybną zupę). Aby robota przy wycince była znośna, należało mieć ciepłe ubranie, jak waciak. Potrzebna też była ochrona przed owadami, które niemiłosiernie gryzły na tamtejszych, podmokłych terenach. Tę zapewniała specjalna maska – siateczkę wykonywano z włosia końskiego ogona i nakładano na twarz. Bez wątpienia te dwa przedmioty pomogły panu Wandalionowi przeżyć. Teraz, razem z fotografiami z zesłania, trafiły do Muzeum.
Dar pamięci
- Muzeum będzie żywe dzięki wam. Jesteście państwo ambasadorami idei muzeum – mówił do Sybiraków, którzy przekazali bezcenne pamiątki Robert Sadowski, dyrektor Muzeum Wojska w Białymstoku. - To przykład dla innych, by się pamiątkami dzielili. Mam nadzieję, że państwa przykład wywoła lawinę darów – dodawał.
Wystawa Dar pamięci, którą do 9 września można oglądać na Rynku Kościuszki, przedstawia sylwetki darczyńców i jest dla nich podziękowaniem. Jednocześnie to zachęta dla innych, by przekazując swoje pamiątki wzbogacili Muzeum Pamięci Sybiru.
Muzeum to ma powstać w magazynach powojskowych na Węglowej. Jego program przygotowują pracownicy Muzeum Wojska w Białymstoku. Oni też zbierają pamiątki Sybiraków, które będzie można tam oglądać.
Ewelina Sadowska-Dubicka
ewelina.s@bialystokonline.pl