Nic nie zapowiadało dramatu
- Jeszcze 16 maja 2024, w drugie urodziny Olusia, nic nie zapowiadało, że za chwilę nasze życie wywróci się do góry nogami, że trafimy do onkologicznego piekła. Nawet w najczarniejszych snach nie śniło nam się, że dotknie ono nas i że będziemy musieli przez nie przejść - opowiadają rodzice Olusia Wildowicza. - W weekend po urodzinach pojechaliśmy do dziadków, aby wspólnie uczcić jego święto. Oluś bawił się jak zwykle, biegał, skakał, zaczepiał dziadka. Niespodziewanie zaczął wymiotować. Byliśmy przekonani, że to od wygłupów, jednak wymioty wróciły wieczorem, pojawił się stan podgorączkowy. Byliśmy przekonani, że to tylko zatrucie pokarmowe, że coś mu zaszkodziło, tym bardziej że następnego dnia objawy ustały, pozostał tylko stan podgorączkowy.
Po urodzinowym weekendzie, w poniedziałek, rodzice niezwłocznie udali się z dzieckiem do lekarza. Badanie przedmiotowe nie wskazywało na żadną chorobę, wszystko było w normie, nic nie wskazywało na żadną infekcję. W przychodni wykonano jednak badanie CRP, którego wynik zaniepokoił lekarza.
- Dostaliśmy skierowanie na badanie USG jamy brzusznej. Badanie trwało długo, nie można było dokładnie zobaczyć, co znajduje się w przestrzeni zaotrzewnowej, ale COŚ tam było… Wtedy zapaliła się pierwsza lampka, że coś jest nie tak - tłumaczą rodzice.
Świat runął po raz pierwszy
Zlecona została pilna konsultacja z drugim lekarzem, który miał potwierdzić obecność znalezionej zmiany. Wstępna diagnoza wskazywała na zdwojenie jelita lub guz lity. Świat rodziny Wildowiczów runął wtedy po raz pierwszy. Rodzice Olusia pojechali z wynikami badań do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.
Tempo dalszych wydarzeń było zawrotne. Mnóstwo badań, biopsja szpiku kostnego, trepanobiopsja, każde wykonywane w pełnej narkozie ze względu na wiek Olusia.
- Szybko dowiedzieliśmy się strasznej rzeczy... Nasz mały synek ma w swoim brzuszku ogromnego guza o wymiarach 7x5x4,5cm! Otacza on pień trzewny i naczynia śledzionowe oraz naczynia nerkowe - wspominają państwo Wildowicz.
Okrutna diagnoza wstrząsnęła życiem rodziny
Rodzina Olusia była przerażona. Nie spodziewali się tego - dziecko nie uskarżało się na żaden ból, do tego co miesiąc uczęszczali z synem do gastroenterologa ze względu na silną alergię pokarmową. Lekarz na każdej wizycie badał Olusiowi brzuszek i niczego nie wyczuł, wszystko wydawało się więc być pod kontrolą.
Medycy zdecydowali o wykonaniu biopsji guza. Zwykły zabieg zamienił się w skomplikowaną, czterogodzinną operację, którą rodzice Olusia wspominają jako najdłuższe chwile w życiu. Następnie, po prawie tygodni inwazyjnych zabiegów diagnostycznych, państwo Wildowicz usłyszeli wstrząsającą diagnozę:
Neuroblastoma IV stopnia z przerzutami do kości biodrowych, udowych i piszczelowych.
Nowotwór jest bardzo złośliwy, a przebieg choroby jest nieprzewidywalny z dużym prawdopodobieństwem nawrotów ze zdwojoną siłą.
- Do dnia diagnozy okrutna choroba, która dotknęła Olusia była nam znana jedynie ze zbiórek i historii nieznanych dotąd osób, które wspieraliśmy. Nigdy nawet nie przemknęło nam przez myśl, że kiedyś to my usłyszymy tak przerażającą diagnozę, że będziemy patrzeć na cierpienie własnego dziecka i będziemy musieli prosić o pomoc finansową, by uratować synka - mówią załamani rodzice.
Można wesprzeć zbiórkę na kosztowną terapię
Olusia czeka długie i wyczerpujące leczenie, które niestety nie daje gwarancji całkowitego wyleczenia. Jest jeden sposób, aby zapomieć raz na zawsze o tym koszmarze: terapia w postaci szczepionki przeciw wznowie, którą wykonuje się tylko w USA, w klinice w Nowym Jorku. Koszt jest jednak ogromny, bo wynosi około 2 mln zł.
Rodzice chłopca tłumaczą, że nawet gdyby sprzedali wszystko, co mają, nie uzbierają tak dużej sumy. Każdy, kto ma taką możliwość i chęć, może pomóc w zebraniu środków potrzebnych na zagraniczne leczenie.
Więcej informacji o zbiórce: 2-latek z najgorszym nowotworem... Błagamy, ratuj nasze jedyne dziecko❗️