Oko w oko. Tomasz Frankowski: Obecnie moim planem jest brak planu [WYWIAD]
Naszym rozmówcą jest Tomasz Frankowski – były napastnik m.in. Jagiellonii Białystok, Wisły Kraków i reprezentacji Polski. Franek w swojej karierze zdobył 168 bramek w najwyższej klasie rozgrywkowej w naszym kraju. Piłkarz w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii Ekstraklasy nie przegonił tylko Ernesta Pohla i Lucjana Brychczego. Za Frankowskim zostali tacy snajperzy jak: Włodzimierz Lubański, Gerard Cieślik czy Kazimierz Kmiecik. Napastnik grał także w wielu klubach za granicą.
W minioną sobotę (7.09) odbyło się spotkanie po latach. Była okazja, żeby znów zagrać z ludźmi, którzy towarzyszyli Panu w piłkarskiej przygodzie, a nawet mieli na nią duży wpływ.
Myślę, że spotkanie było udane. Wszystko zaczęło się od pikniku. Następnie udaliśmy się na stadion, gdzie rozegrane były mecze. Frekwencja również dopisała. Przyszło wielu kibiców, aby mnie pożegnać. Jeszcze nie zdążyłem nawet wszystkiego posprzątać i odpocząć po sobotnich meczach. Trzeba też zapłacić kilku ludziom za ich pracę.
Historia lubi czasem zatoczyć idealny krąg. W Pana przypadku tak się stało. Kariera rozpoczęła się w Jagiellonii Białystok i w tym samym klubie udało się ją zakończyć.
Taki był zamiar. A na poważnie nigdy nie można tego przewidzieć. Są sytuacje losowe, na które nie mamy wpływu i one zmieniają nasze życie na zawsze. W moim przypadku ładnie się to wszystko ułożyło i cała kariera spięła się klamrą.
Jest szansa, że Tomasz Frankowski powróci kiedyś np. do Jagiellonii Białystok - jako trener, czy wiąże Pan swoje plany z czymś innym?
Obecnie moim planem jest... brak planu. Na dzień dzisiejszy zostaję z rodziną w Białymstoku. Co będzie dalej? Pokaże czas.
Jest jeszcze szkółka w Krakowie...
Tak, to prawda. Jednak akademię prowadzi głównie Mirosław Szymkowiak. Ja mu w tym pomagam.
Słyszałem, że w przyszłości możemy się doczekać kolejnego Frankowskiego na ligowych boiskach.
Mój syn - Fabian - trenuje w akademii Jagiellonii Białystok i gra na pozycji bramkarza. Czy będzie w przyszłości zawodowym piłkarzem? To się okaże za kilka lat. Pamiętajmy, że kariera zawodnika nie trwa długo. Ludzi uprawiających ten sport dotykają kontuzje i inne życiowe problemy. Czasami lepiej uczyć się intensywnie matematyki. To daje w życiu większą stabilność i efekty.
Zwiedził Pan w swoim życiu sporo (Francja, Hiszpania, Japonia, USA, Anglia). Interesuje mnie zwłaszcza pobyt w Azji. Jak na co dzień wygląda życie w Japonii i jak się Panu współpracowało z Arsene Wengerem – obecnie trenerem Arsenalu Londyn?
To było tak dawno, że już niewiele pamiętam. W Japonii byłem krótko i tak naprawdę ledwie zdążyłem liznąć tej kultury. Mieszkałem w europejskim hotelu i jadłem europejskie potrawy. Wracając do Wengera - duża wiedza i wielki profesjonalizm. Nie dziwi mnie to, że dziś pracuje w Arsenalu Londyn.
Media donosiły przez kilka lat o zainteresowaniu kilku klubów. Rzeczywiście były oferty z AFC Fiorentiny, Brescii Calcio, Parmy FC, Austrii Wiedeń czy Borussii Mönchengladbach?
Skoro nie trafiłem do żadnego z tych zespołów, to raczej konkretów nie było. Zapytanie lub zainteresowanie danym zawodnikiem ze strony klubu nie oznacza jeszcze transferu.
Przy transferze do Elche CF musiał Pan dorzucić 50 tys. euro, żeby klub z Hiszpanii wykupił Pana z Wisły Kraków?
To nie prawda. Ktoś wypuścił taką plotkę i krążyła ona w mediach przez lata. Nie dołożyłem do tego transferu z własnej kieszeni.
Kibice nazywają Pana Franek Łowca Bramek, ale w Hiszpanii miał Pan też inny przydomek - El Buitre, co oznacza sęp. Trener Elche - Josu Uribe nadał Panu taki przydomek?
Myślę, ze zaczerpnął to od byłej gwiazdy Realu Madryt - Emilio Butragueño, który też był filigranowy, a przy tym strzelał sporo bramek. Zapewne mu go przypominałem stylem gry, więc nazwał mnie sępem.
W bogatej karierze zabrakło gry w Lidze Mistrzów i występu na dużej imprezie piłkarskiej typu Mistrzostwa Świata lub Mistrzostwa Europy.
Mogłem zagrać na dużym turnieju, ale wyszło tak, że nie zagrałem. Wtedy byłem zły na Pawła Janasa, że nie zabrał mnie na mundial. Cóż, życie toczy się dalej.
Czytałem, że gdy grał Pan we Francji w młodym wieku, to nie udało się odłożyć zbyt wiele pieniędzy.
Pięć lat we Francji przyniosły mi pierwsze duże pieniądze, ale byłem młody i roztargniony. Jedynie, z czym wróciłem do Polski, to było auto – model BMW. Dość owocne były za to czasy gry w Wiśle Kraków. Tam już nieźle zarabiałem.
Jak radzą sobie sportowcy z odkładaniem na emeryturę? Co robicie, by wystarczyło Wam na przyszłość? Przy podejmowaniu decyzji o inwestycjach korzystacie z usług doradców finansowych?
Kariera trwa krótko i trzeba o tym pomyśleć już w młodym wieku. Duża w tym rola rodziców, aby dobrze poprowadzili swoje pociechy. Niektórzy piłkarze kupują mieszkania lub ziemię. Inni inwestują w akcje lub obligacje, korzystając z pomocy doradców, aby spokojnie starać się je pomnażać lub też ich nie stracić. Ważne, by nie robić tego chaotycznie i nie nastawiać się na szybki zarobek. Piłkarze, licząc na szybki zysk, często przegrywają pieniądze w kasynach.
W karierze praca, ambicja, motywacja, wystarczą, czy trzeba czasami czegoś więcej? Może śmierć ojca daje kopniaka w życiu? Trzeba wtedy szybciej dorosnąć. W Pana przypadku tak się stało?
Prawdopodobnie. Jednak gdyby nie talent dany od Boga, który był poparty pracą i systematycznością, raczej nie zostałbym zawodowym piłkarzem.
Czytałem w jednym z wywiadów, że duży wpływ na Pana karierę miała żona. Poznaliście się jeszcze w czasach nauki.
Często konsultowałem z żoną swoje decyzje. Zwłaszcza w sprawie transferów.
Cezary Maksimczuk
cezary.m@bialystokonline.pl