Oko w oko. Największa wpadka drużyny Hyperiona? [WYWIAD]
To dzięki nim w ostatnim czasie Białystok był na ustach całej Polski, a nawet świata. O zmaganiach na pustyni, wpadkach podczas zawodów, nagrodzie oraz wyrzeczeniach związanych z udziałem w konkursie rozmawiamy z koordynatorem zwycięskiego projektu na łazika marsjańskiego Hyperion - Piotrem Ciurą.
Karolina Zawieska
Jaka jest Wasza recepta na sukces? Jak udało Wam się rywalizować, a nawet wygrać z uczelniami z całego świata, które m.in. dysponowały większym zapleczem finansowym?
Tak naprawdę fundusze są potrzebne, ale nie są najważniejsze. Żeby wygrać takie zawody i cokolwiek osiągnąć, niezbędna jest dobra drużyna. W obecnych czasach ludzie są wąsko wyspecjalizowani. Aby taki interdyscyplinarny projekt powstał, potrzeba automatyków, elektroników, programistów, mechaników. I dopiero drużyna, która powstanie i potrafi ze sobą współpracować, jest w stanie coś takiego osiągnąć.
Jaką totalną wpadkę zaliczyliście podczas konkursu?
Największa wpadka zdarzyła się akurat wtedy, gdy mnie nie było – czego bardzo żałuję (śmiech). Przy testowaniu turbiny, która miała za zadanie wyczyścić panel słoneczny z kurzu, chłopcy z drużyny zebrali wszystko, co znajdowało się w warsztacie, w tym metalowe opiłki. Próbowali je zdmuchnąć, ale na tyle niefortunnie, że opiłki dostały się do środka robota, powodując tym zwarcie i pożar. Zdarzyło się to właściwie tydzień przed samym wyjazdem robota.
Jak podobał Ci się sam konkurs na pustyni w Stanach Zjednoczonych? Musiało to być niewiarygodne przeżycie!
Tutaj trzeba byłoby zapytać kogoś, kto był tam po raz pierwszy. Ja w konkursie w Stanach uczestniczyłem już po raz trzeci. Ale nadal uważam, że jest to niesamowite przeżycie. Jak się jedzie do Hanksville na pustynię, to jest tam droga, która wiedzie po pułkach skalnych. Wznosi się ona mniej więcej na kilometr wysokości i w pewnym momencie jest kilometr przepaści w dół. Jest to widok, który za każdym razem robi wrażenie.
Pewnie otrzymaliście wysoką nagrodę pieniężną za zajęcie 1. miejsca w konkursie o światowym zasięgu?
Dostaliśmy 1000 dolarów do podziału na całą drużynę, z czego poprosiliśmy organizatora konkursu, aby każdy z nas otrzymał własną statuetkę, ponieważ zazwyczaj jedną otrzymuje cała ekipa. Jak zostanie nam po 150 zł do kieszeni, to będzie super. O ile nam cła nie dorzucą i nie będziemy musieli dołożyć do tego interesu (śmiech). Natomiast główną nagrodą jest prezentacja łazika na Europejskiej Konwencji Mars Society, która w tym roku odbędzie się w Paryżu.
Czy praca nad projektem wymagała od Ciebie wielu wyrzeczeń? W ciągu ostatnich miesięcy miałeś czas np. spotkać się ze znajomymi bądź pójść do kina?
Jakiego kina? (śmiech) Przez dwa ostatnie miesiące przed wysyłką robota cała drużyna marzyła tylko o ciepłym posiłku i kawałku poduszki. W tym czasie zajmowaliśmy się już budową stricte, czyli na uczelni spędzaliśmy od 12 do 16 godzin dziennie, w ekstremalnych przepadkach – nawet dobę.
W poniedziałek na Politechnice rozpoczęły się wakacje. Czy wygrana w konkursie sprawiła, że w czasie sesji wykładowcy patrzyli na Was bardziej przychylnym okiem?
Z tym bywa różnie. Zazwyczaj nie jest to aż taka taryfa ulgowa, jakby się mogło wydawać. Nasza drużyna musiała tak samo borykać się z sesją, jak pozostali studenci.
Czy Twoim zdaniem łatwiej jest młodym naukowcom np. w Warszawie niż w Białymstoku?
Z tego co się dowiedzieliśmy, rozmawiając z drużynami z Polski czy zagranicy, to na każdej uczelni coś jest. Nigdzie nie jest tak różowo, wszędzie studenci mają jakieś problemy. Tak więc, czy w Białymstoku, czy w innym miejscu – nie ma większej różnicy.
Czy na sam koniec mógłbyś udzielić jakiejś rady młodym naukowcom z Białegostoku?
Jeżeli na uczelni są koła naukowe czy inne kluby, które zrzeszają osoby robiące jakieś projekty, to ważne jest, by w nich uczestniczyć. Dzięki temu można nauczyć się o wiele więcej, aniżeli czytając książki czy chodząc na wykłady.
Małgorzata Cichocka
malgorzata.c@bialystokonline.pl