Nigdy w życiu w tamtą stronę! - eksponat miesiąca w Muzeum Pamięci Sybiru
Muzeum Pamięci Sybiru już po raz trzeci zaprezentowało Eksponat Miesiąca. Tym razem jest to korespondencja rodzinna Rzędzianów z Syberii oraz kilka fotografii.
Anna Kulikowska
Tak ważne mikrohistorie
Muzeum Pamięci Sybiru oprócz wystawy stałej, która prezentuje całościowo zjawisko wywózek na Sybir, co miesiąc oddaje głos indywidualnym historiom rodzinnym.
- Jest to trzecia edycja Eksponatu Miesiąca, w planach są kolejne. Cały najbliższy miesiąc będzie można oglądać tę wystawę. Jest to okazja, by pochylić się nad mikrohistorią, indywidualną, aby ta historia rodziny wybrzmiała. Nie chcemy skupiać się na całym zjawisku, które prezentowane jest na stałej wystawie. Zachęcamy, by te pamiątki zachowywać, przekazywać. Akcja Eksponatu Miesiąca honoruje rodziny Sybiraków - mówił dr Piotr Popławski, kierownik Działu Projektów Kulturalnych.
Eksponatem w tym miesiącu jest korespondencja wojenna członków rodziny Rzędzianów, której część znalazła się na Syberii, a część została w Polsce. Kontakt listowny między rodziną był bardzo ważny, bowiem utrzymywał nadzieję, że jest do czego wracać.
Rzeczy te wydają się z pozoru zwyczajne, jednak stoją za nimi niezwykłe historie. Korespondencja rodziny pokazuje, że walka o tożsamość, zachowanie człowieczeństwa trwała cały czas.
Z rodziny Rzędzianów z kolonii Sawino w gm. Tykocin w 1941 r. wywiezionych było 8 osób - rodzice i 6 młodszych dzieci. Rosjanie wywieźli wszystkich w tajgę, bydlęcymi wagonami, w strasznych warunkach. Do załatwiania potrzeb fizjologicznych była tylko dziura w podłodze wagonu.
- Babcia miała prześcieradło, w które zawinęła rzeczy i to prześcieradło zawiesiła w wagonie, aby było trochę intymności. Podróż była straszna, jechali bardzo długo. Wylądowali w tajdze. Eksponaty należały do całej rodziny. Żona stryjka Dominika, który przebywał na Syberii przechowała te listy. Listy pisał mój ojciec Józef i właśnie stryjek Dominik. Listy przychodziły od 1944 r., kiedy już byli w Byjsku. Tam były ciężkie warunki, dzieci chorowały, babcia Filomena szła tysiące kilometrów w górach po miód, aby ratować dzieci. Panował głód, zbierali kłosy, kartofle. Nawet mój dziadek Wincenty siedział w więzieniu za zbieranie kłosów - opowiadała Ewa Rzędzian Krysztofiec, córka Sybiraka.
Po 1944 r. warunki w syberyjskiej krainie na tyle się poprawiły, że rodzina zaczęła dostawać listy z Polski. Została także zrobiona fotografia, którą przesłano do Polski. Za zgodą rodziny listy zostały przekazane do Muzeum.
- Te pamiątki były dla nas spod serca, ciężko było je przekazać. Ale nigdy nie wiadomo, które pokolenie będzie chciało kontynuować tę wiedzę. Były traumy, tragedie. Rodzina była namawiana do zostania. Wyjechała dopiero w 1946 r. Wszyscy z rodziny wrócili. Opowiadał ojciec i stryjek, że obok dziadków mieszkali państwo Jaruzelscy, w momencie, gdy Wojciech Jaruzelski poszedł do wojska po jakimś czasie zmarł jego ojciec. Mój ojciec ze stryjem Dominikiem przy mrozie -50 stopni, siekierami kopali grób dla tego pana Jaruzelskiego. Ten pan był kiedyś zarządcą na ziemiach polskich, więc jego żona nie była zbyt zaradna. Nasza babcia Filomena potrafiła pomóc żonie starego pana Jaruzelskiego. Poświadczeniem tego jest sytuacja, że jak generał Jaruzelski nastał w Polsce, to poprosił ojca i stryjka, by pojechali z nim na Syberię, aby pokazali to miejsce pochówku ojca. Jaruzelski zadeklarował, że będzie pomagał, jakby była potrzeba - kontynuowała Ewa Rzędzian.
Niewyobrażalna trauma
Rodzina Rzędzianów za bardzo nie opowiadała o Syberii, ponieważ przeżywali okropną traumę.
- Śniły im się te rzeczy. Naszej rodziny nie chciano wypuścić, mój ojciec jako 16-letni chłopiec wziął książkę do czytania na podróż i jako zakładka było tam świadectwo szkolne, dzięki temu udowodnili, że są polską rodziną. Mój ojciec wziął fikcyjny ślub, aby dziewczyna z Łodzi mogła z nimi wyjechać. Dojechali do granic z Polską, rozstali się i nigdy więcej nie spotkali. Powrót był bardzo szczęśliwy - podkreślała pani Ewa.
Wynagrodzeniem za pracę na Syberii było wiadro ziemniaków, ale na cały miesiąc, więc jeden ziemniak przypadał na jeden dzień każdemu. Jedzono tam także lebiodę. Jak podkreślała członkini rodziny Rzędzianów, rodzina była wierząca, więc się spowiadali.
- Pamiętam, jak mama to bardzo przeżywała, jak zerwała kłos zboża i się z tego spowiadała, bo uważała siebie za złodziejkę. Ksiądz pocieszał te dzieci, że to wszystko jest z głodu, aby nie nabierali tego do głowy - dodała pani Marzena.
Jak podkreślają potomkowie rodziny, wynikiem niedożywienia były problemy z kręgosłupem, osteoporoza.
- Mój ojciec urodził się w Brześciu, po repatriacji padła propozycja, by pojechać na Białoruś i zobaczyć te miejsca, moja mama powiedziała wówczas: Nigdy w życiu w tamtą stronę! - powiedziała pani Marzena.
Rodzina Rzędzianów podkreśla, że ich przodkowie pamiętali głód i mróz, wilki chodziły pod oknami. Była to ogromna trauma, po której wciąż niektórym śnią się koszmary.
Anna Kulikowska
anna.kulikowska@bialystokonline.pl