Na początku czerwca część pielęgniarek ze szpitala dziecięcego zbuntowała się i nie przyszła do pracy. W ramach protestu wzięły one zwolnienia lekarskie lub urlopy na żądanie. W związku z tym część maluchów była hospitalizowana w innej placówce, pojawiły się też przesunięcia dotyczące planowanych zabiegów i badań. Po kilku dniach udało się zawrzeć porozumienie i uzgodniono wysokość podwyżek, bo to o nie pielęgniarki przede wszystkim zabiegały. Więcej:
Pielęgniarki dostaną podwyżki. Koniec protestu w szpitalu dziecięcym.
Wydawało się, że skoro tak sprawy się potoczyły, to temat jest zamknięty. Okazuje się jednak, że nie do końca, bowiem dyrekcja Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku powiadomiła organy ścigania. Na zlecenie śledczych policja prowadziła czynności sprawdzające. Zebrana dokumentacja trafiła już do prokuratury. Chodzi tu o ustalenie, czy pielęgniarki, na których ciążył obowiązek opieki nad małymi pacjentami, swoim zachowaniem, mogły narazić maluchy na niebezpieczeństwo.
Takim podejściem szpitala i całą sprawą zbulwersowana jest Agnieszka Olchin, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w UDSK:
- Żadnymi przestępcami nie jesteśmy, żebyśmy tylko takich przestępców w Polsce mieli - komentuje nam sprawę.
Jednocześnie podkreśla, że prokuratura została zawiadomiona po tym, jak strony sporu podpisały porozumienie. I już wtedy, jej zdaniem, wiadomo było, że żadnemu dziecku nic się nie stało, natomiast planowane przyjęcia przesunęły się jedynie o dwa tygodnie.