Nie mieszajmy pracy z polityką. Prezydent wygrywa proces o swoje zarobki
W piątek odbył się ostatni akt przedstawienia, podczas którego Tadeusz Truskolaski walczył przed sądem o przywrócenie mu dawnego poziomu wynagrodzenia, a także odszkodowania w wysokości strat poniesionych od listopada ub.r. z tego powodu.
MN
Podczas procesu, który rozpoczął się pod koniec marca, Tadeusz Truskolaski powoływał się na to, że decyzja radnych z 5 października była efektem dyskryminacji politycznej, a nie przesłanek merytorycznych. Przypomnijmy, że zapadła ona głosami radnych Prawa i Sprawiedliwości i obcinała prezydencką pensję o 3,8 tys. zł miesięcznie brutto.
W sprawie przesłuchano kilkunastu świadków – radnych, pracowników urzędu, członków miejskich spółek, a także przewodniczącego rady miasta Mariusza Gromko i samego prezydenta Tadeusza Truskolaskiego. Zanim w piątek (5 maja) sędzia Tomasz Kałużny wydał wyrok, głos zabrali pełnomocnicy obu stron.
Zarzuty przykrywką dla dyskryminacji
- Zgromadzony w przedmiotowej sprawie materiał dowodowy wykazał niezbicie, iż niekorzystne ukształtowanie wynagrodzenia Prezydenta Białegostoku Tadeusza Truskolaskiego było działaniem stricte politycznym, arbitralnym i nieuzasadnionym, a więc dyskryminacyjnym – rozpoczęła mowę końcową mecenas Justyna Targońska-Reduta, która reprezentowała prezydenta.
Argumentowała ona, że potwierdzają to takie sytuacje jak uchwalenie przez związek okręgowy Prawa i Sprawiedliwości stanowiska krytykującego pracę prezydenta lub niewybredne żarty na portalach społecznościowych członków klubu radnych PiS, w których porównują oni Tadeusza Truskolaskiego do dzika, Pinokia lub Nerona. Podkreślała ona również, że obniżenie prezydentowi pensji jest bez precedensu w historii białostockiego samorządu. Nie zdarzyło się to nawet, gdy prezydent Ryszard Tur, podobnie jak Tadeusz Truskolaski, nie otrzymał absolutorium za wykonanie budżetu.
Mecenas Targońska-Reduta zwróciła uwagę na fakt, że obecnie Tadeusz Truskolaski zarabia o 2 tys. zł brutto mniej niż jego zastępcy, o 3 tys. zł brutto mniej niż prezydenci podobnych miast, takich jak Bydgoszcz, Szczecin czy Katowice i o kilka tys. zł mniej niż wójtowie gminy Dobrzyniewo czy Turośń Kościelna, w których ilość mieszkańców i wysokość budżetu jest wielokrotnie mniejsza.
W swoim wystąpieniu pełnomocnik włodarza odniosła się do wszystkich zarzutów, które według radnych Prawa i Sprawiedliwości miały być przesłankami do obniżenia pensji. Podważała ona argumenty o złym zarządzaniu białostocką oświatą, spółkami miejskimi czy urbanistyką, jak również o niepełnym wykonaniu budżetu za lata 2014 i 2015, co było koronnym dowodem pozwanych. Miała to potwierdzić decyzja Regionalnej Izby Obrachunkowej, która uchyliła decyzję radnych z 2015 r. o nieudzieleniu prezydentowi absolutorium, a rok później stwierdziła, że nie było materialnych podstaw, żeby taką decyzję podjąć, albowiem radni koncentrowali się na kwestiach niezwiązanych z realizacją budżetu.
Mecenas podkreślała, że wszystkie argumenty podnoszone przez stronę pozwaną były iluzoryczną przykrywką dla, zdaniem powoda, dyskryminacyjnych pobudek, które legły u podstaw obniżenia mu pensji.
- Pozwani, wbrew spoczywającemu na nich ciężarowi dowodu, nie zdołali dowieść, że wykreowane wobec powoda zarzuty zmierzające do zdyskredytowania prezydenta Białegostoku w opinii mieszkańców, są rzeczywiste i uzasadnione merytorycznie - podkreślała Justyna Targońska-Reduta.
Niespójna obrona
W odpowiedzi mecenas Marcin Sutkowski, pełnomocnik pozwanych, podnosił, że jedynym organem uprawnionym do jakości pracy prezydenta jest rada miasta, dlatego analiza tego, czy wskazane zarzuty były uzasadnione, powinna odbyć się na sesji i tam prezydent powinien przekonywać radnych i opinię publiczną, że dobrze pracuje. Według mecenasa Sutkowskiego, sąd powinien oceniać tylko, czy wynagrodzenie zostało ustalone zgodnie z prawem, co jak podkreślał, jest bezsporne.
Drugim elementem, który miałby zbadać sąd, jest to, czy doszło do dyskryminacji ze względów politycznych. Strona pozwana podkreślała równocześnie, że pensja została obcięta prezydentowi z powodów merytorycznych – jakimi było choćby niewykonanie budżetu, brak odpowiedniego nadzoru nad spółkami miejskimi czy ładem urbanistycznym.
- To, czy te zarzuty są słuszne czy niesłuszne, prawdziwe czy nieprawdziwe, nie powinno być rozpatrywane w niniejszym postępowaniu. Ta ocena zawsze będzie miała charakter oceny subiektywnej. Gdyby miałoby być inaczej, powinniśmy przyjąć odpowiednie kryterium tej oceny. Jednak biorąc pod uwagę, że prezydent nie ma określonego zakresu czynności i celów, przyjęcie kryteriów oceny jest bardzo utrudnione, a przepisy prawa ich nie wskazują. Pozostawiają za to ocenę tej pracy do wyłącznej kompetencji rady miasta - argumentował mecenas Sutkowski.
Pełnomocnik zauważył również, że prezydent powoływał się na zachowania parlamentarzystów PiS, a pensję obniżyli mu radni, którzy tak naprawdę odpowiadają przed wyborcami, a nie przed parlamentarzystami.
- Ja się pytam, dlaczego te działania mają stanowić kryterium oceny decyzji rady miasta? Innych żadnych racjonalnych pan prezydent nie podał – pytał retorycznie mecenas Sutkowski.
Inną linię obrony, wręcz odwrotną, przyjął drugi z pełnomocników oskarżonych – radny Marek Chojnowski, który postanowił się jednak odnieść do pracy prezydenta i kwestii, które zauważyły na obcięciu przez nich pensji:
- Odnosząc się do przesłanek zmniejszenia prezydentowi pensji, pragnę podkreślić, że contra facta non valent argumenta – wobec faktów argumenty muszą ustąpić. W tej sprawie całość materiału dowodowego w sprawie, zeznania świadków ze strony pozwanego, jasno wskazuje, że nie może być mowy o żadnym dyskryminowaniu prezydenta.
Wyrok dokładnie uzasadniony
Po wysłuchaniu obu stron i ponadgodzinnej przerwie sąd ogłosił wyrok - korzystny dla Tadeusza Truskolaskiego. Zasądzono dokładnie ustalenie jego wynagrodzenia na dawnym poziomie, wypłacenia mu odszkodowania w wysokości 12 708 zł wraz odsetkami, wypłacenia 7 920 zł na rzecz zastępstwa procesowego, a także opłacenia ponad 8 tys. zł kosztów procesowych. Punkt pierwszy ma rygor natychmiastowej wykonalności.
W uzasadnieniu trwającym ponad 2,5 godz. sędzia podniósł, że pozwani nie wykazali obiektywnych przyczyn obniżenia pensji prezydenta. Przyznał słuszność większości argumentów wymienionych przez stronę powodową, niektóre z nich nawet rozwijając. Zauważył bowiem, że prezydent nie tylko zarabia mniej niż jego podwładni czy włodarze mniejszych miast i gmin z województwa, ale zarabia też mniej niż zarabiał na początku swojej pracy, mimo że teraz jego doświadczenie i kompetencje są większe, co przyznały obie strony podczas trwania procesu.
Odniósł się też bardzo szczegółowo do koronnego argumentu pozwanych o nieprzyznaniu absolutorium dla prezydenta, zauważając, że nie może on zostać uznany za uzasadniony powód obniżenia pensji, bowiem, zdaniem sądu, miała ona charakter polityczny. Swoją opinię oparł na decyzjach i opiniach RIO, która wskazała choćby, że wykonanie budżetu za rok 2015 oscylowało na poziomie 95%. Zeznający w sprawie świadkowie strony pozwanej nie potrafili nawet sprecyzować argumentów, którymi się posługiwali podczas nieudzielenia absolutorium, a z tego, co sąd ustalił podczas procesu, kierowali się oni wówczas ogólną oceną pracy prezydenta.
Polityczna nadgorliwość radnych?
Sąd argumentował również, że nie można w ocenie pominąć uchwały podjętej podczas zjazdu okręgowego Prawa i Sprawiedliwości odnośnie negatywnej oceny pracy Tadeusza Truskolaskiego, ponieważ, mimo że nie wszyscy radni klubu należą do partii, to argumenty użyte w uchwale i podczas procedowania nad obniżeniem pensji prezydenta są takie same. A w uchwale podkreślono także różnice polityczne i światopoglądowe – między partią a Truskolaskim. Podważono również, mimo gorących zapewnień radnych PiS, że ich stosunek do prezydenta jest neutralny, ponieważ napędzani są oni rywalizacją polityczną.
- Aktywność polityczna, często ostra, często klarowna, jest przez sąd akceptowana i zrozumiałe, że w jej ramach może dojść do przekraczania granic - stwierdził sędzia Tomasz Kałużny. - Emocje mogą usprawiedliwiać działania polityczne, ale nie mogą usprawiedliwiać ingerencji w relacje pracownicze. Zdaniem sądu, to właśnie relacje negatywne zdominowały wzajemny stosunek, co znajduje potwierdzenie w braku współpracy czy bezowocnej próbie dojścia do porozumienia podczas nadzwyczajnej sesji rady miasta.
Zdaniem sądu potwierdzone zostały w sprawie informacje, że konflikt polityczny legł u podstaw próby wywarcia presji na prezydenta poprzez obniżenie jego pensji, a polityka nie może mieć wpływu na relację pracownicze, gdyż jest to karane.
- Zdaniem sądu decyzja nie miała uzasadnienia merytorycznego, ani motywu zmotywowania prezydenta do działania. Miała tylko i wyłącznie charakter pewnej politycznej aktywności i pokazania prezydentowi, jakie mogą być decyzje większości i jakie mogą być konsekwencje w stosunku do jego osoby - mówił Tomasz Kałużny.
Prezydent nie boi się apelacji
Od wyroku oczywiście przyznaje odwołanie i strona pozwana zapewnia, że złoży wniosek w tej sprawie w następnym tygodniu, ponieważ nie zgadza się z decyzją sądu.
- Rada miasta, obniżając prezydentowi pensję, kierowała się tylko merytorycznymi przesłankami, czego niestety dzisiaj w uzasadnieniu nie zauważył sąd. Z uzasadnienia wynika, że radni mają ładnie wyglądać i ładnie pachnieć w zakresie stosunków z prezydentem, a nie zwracać mu uwagę i współpracować dla dobra mieszkańców, co jest naszym obowiązkiem, czemu się osobiście dziwię – skomentował Marek Chojnowski.
Prezydent Truskolaski, który był nieobecny podczas ostatniej rozprawy, nie ukrywał natomiast zadowolenia:
- Od początku tej kadencji prowadzona jest wojna polityczna, w której radni PiS nie przebierają w środkach. Dotyka ona już mnie i mojej rodziny osobiście, bo wiadomo, że poziom pensji ma znaczenie dla rodziny. Cieszę się, że wygrałem, bo tu chodzi o zwykłą przyzwoitość i rzetelną ocenę mojej pracy. Radni PiS nie mieli żadnych argumentów i mimo że oczywiście mają prawo do odwołania się, to tylko się bardziej ośmieszą.
Mateusz Nowowiejski
mateusz.nowowiejski@bialystokonline.pl