Miłość kontra agresja. Marsz Równości przeszedł przez Białystok [ZDJĘCIA]
Można się było spodziewać, że Marsz Równości nie przejdzie spokojnie przez Białystok, ale to, co się działo na ulicach w sobotę, przeszło wszelkie oczekiwania.
MN
Gdy szło się ulicami Białegostoku w sobotę koło południa, nic nie zapowiadało, że za kilka godzin odbędzie się na nich kilkadziesiąt różnych zgromadzeń (jak się później okazało, do skutku doszły tylko 3), w tym to, które wzbudzało największe emocje – pierwszy Marsz Równości w Białymstoku.
A miało być pokojowo
Gdy zaszliśmy na plac NZS, który miał być centrum wydarzeń, najpierw napotkaliśmy grupę kilkuset kibiców, którzy zebrali się koło Centralu. Zgromadzili się oni tam, żeby zamanifestować przeciwko Marszowi Równości. Wszystko rozpoczęło się od podpisania aktu o nieagresji między kibicami z różnych klubów, którzy przyjechali wspomagać tych z Białegostoku. Przyjezdnych nie było dużo – chociaż pojawili się kibice Legii, Lecha, Motoru Lublin czy Ruchu Chorzów. Atmosfery jednak nie można było nazwać bojową. Szczególnie wśród kibiców Jagiellonii panował dobry humor, po piątkowej wygranej Dumy Podlasia w Gdyni.
- Wczoraj wygraliśmy, a dzisiaj chcemy po prostu pokazać, że na pewne rzeczy się nie zgadzamy. Oczywiście pokojowo, bo nie jesteśmy żadnymi bandytami, tylko chcemy bronić swoich wartości – mówił jeden z kibiców.
O tym, jak bardzo te słowa mijały się z prawdą, można było się przekonać za jakiś czas. Część kibiców zebrała się przed pomnikiem Bóg, Honor, Ojczyzna, gdzie odbywało się czuwanie, będące oddzielnym zgromadzeniem.
W międzyczasie sprzed kościoła św. Rocha wyruszył przemarsz, którego pomysłodawcą był marszałek województwa podlaskiego i zorganizował on go w innym trybie - jako organ władzy publicznej. Wzięło w nim udział zaledwie kilkadziesiąt osób, które miały zamiar przejść na piknik rodzinny organizowany również przez marszałka.
Nadal można było jednak odnieść wrażenie, że nic szczególnego się tego dnia nie wydarzy. Na placu NZS, z którego wystartować miał Marsz Równości, było cicho i spokojnie. Co jakiś czas usłyszeć można było co najwyżej jakąś pieśń patriotyczną. Największe poruszenie wywołał... Krzysztof Kononowicz, który naglę zjawił się przed pomnikiem. Jednak już chwilę później pojawiły też się pierwsze niepokojące symptomy – przed wzgórzem przeszła dziewczyna z tęczowymi symbolami w ubiorze, a w jej stronę poleciały wyzwiska, zgromadzeni na wzgórzu gremialnie zaczęli skandować: Zakaz pedałowania, Zawsze i wszędzie policja jebana będzie, Cała Polska śpiewa z nami – wypierdalać z pedałami i inne tego typu przyśpiewki.
W rytm muzyki i wyzwisk
Pierwsza większa grupa uczestników Marszu Równości, która zbliżała się do placu, została otoczona przez swoich antagonistów, część osób została opluta, jednej z nich ktoś wytrącił telefon z ręki. Dopiero po dłuższej chwili zainterweniowała policja, która odsunęła agresorów i przeeskortowała te kilka osób na plac, a dokładnie na jego narożnik, przy zjeździe w ulicę Liniarskiego, gdzie zaczęła się formować powoli większa grupa.
Przemieszczać zaczęli się jednak także przeciwnicy marszu – część z nich przeszła na schody przed budynkiem UwB, skąd w stronę manifestujących poleciały petardy. Temperatura zaczęła się coraz bardziej podnosić. Cały czas w stronę uczestników marszu leciały wyzwiska, butelki z wodą i petardy. Dopiero po dłuższej chwili udało się uspokoić sytuację na tyle, żeby mógł on wyruszyć z placu NZS. Manifestujący w odpowiedzi na płynące w ich kierunki bluzgi odpowiadali Chodźcie z nami albo Kochamy was. W pewnym momencie, już w późniejszej fazie marszu, przyłączyli się nawet do wspólnego skandowania: Pedały, co chyba trochę zaskoczyło zebranych wokół.
Na niebie pojawił się helikopter straży granicznej, który zleciał na wysokość dachów kamienic na ulicy Lipowej. Podmuch wiatru miał rozgonić zgromadzonych wokół marszu przeciwników, którzy próbowali utrudniać jego przejście. Zatrzymanych zostało pierwszych kilku mężczyzn, próbujących przedrzeć się przez kordon policji albo zachowujących się agresywnie.
Po skręceniu w ulicę Częstochowską do marszu przyłączyły się wozy paradne, z których słychać było wesołą muzykę – Rickiego Martina, Piotra Rubika i inne znane utwory. Z chodników natomiast ciągle było słychać różne hasła, chociaż w tym wypadku dużo bardziej monotonne. Najczęściej powtarzanym było po prostu Wypierdalać. Do plastikowych butelek rzucanych w stronę marszu doszły też szklane oraz kamienie. Po skręceniu w aleję Piłsudskiego przed pochodem zaczęła się formować większa grupa, która chciała zatrzymać tęczową falę.
Kto tu jest normalny
Uczestników marszu, których było około tysiąca, to jednak nie obeszło. Wesoło tańczyli, podśpiewywali, skandowali swoje hasła, jak np. Wolność, równość, tolerancja. Trudno było dostrzec transparenty lub zdarzenia, które mogłyby kogokolwiek gorszyć lub obrażać uczucia religijne, co jeszcze przed marszem podnosili jego przeciwnicy, którzy nie chcieli do niego dopuścić. Wśród maszerujących natknęliśmy się na rodzinę z Białegostoku – rodziców wraz z córką. Zapytaliśmy, dlaczego biorą w nim udział.
- Bo jesteśmy za tym, żeby ludzie mogli być szczęśliwi, żyć jak im się podoba – mówi pani Krystyna. - Wychowujemy córkę w takim duchu i powtarzamy jej, że każdy człowiek jest równy. Zastanawialiśmy się, czy tu przyjść, ale to właśnie córka nalegała.
Chwilę po tych słowach w parasol, który niesie mąż pani Krystyny, uderzył jakiś twardy przedmiot.
- I kto tu jest nienormalny: ludzie, którzy idą, tańczą, śpiewają i mówią o miłości. Czy ci, którzy wyładowują na nich swoją agresję? - pyta retorycznie pan Rafał.
Zmiana trasy
Na alei Piłsudskiego pochód musiał się zatrzymywać parę razy przez kibiców, którzy ustawiali się na ulicach. Dochodziło do tak kuriozalnych scen jak ta, gdy jeden z mężczyzn stanął naprzeciw policji z dzieckiem w wózku, licząc pewnie, że dzięki temu funkcjonariusze nie użyją gazu lub armatki wodnej. Część osób była w kominiarkach albo kryła twarze za szalikami Jagiellonii. Blokada została rozproszona, a kilka kolejnych osób zostało zatrzymanych przez policję, mężczyzna z wózkiem został po prostu odsunięty. Gaz i granaty hukowe użyto później.
W międzyczasie na wysokości katedry białostockiej odbywał się różaniec, ale formowało się również zgromadzenie trzymające wielki transparent Rodzina = chłopak + dziewczyna. W okolicach tej grupy można było zobaczyć osoby, które kilka godzin wcześniej brały udział w marszu organizowanym przez marszałka – radny wojewódzki PiS Sebastian Łukaszewicz, zastępca gabinetu marszałka Robert Jabłoński czy radny miejski PiS Henryk Dębowski. Najczęściej skandowanym hasłem w tym miejscu było po prostu Nie przejdziecie. Ze względu na to zgromadzenie zdecydowano się zmienić trasę Marszu Równości, który zamiast w ulicę Legionową skręcił w ulicę Mickiewicza, także tam jednak napotkano na inne zgromadzenie, do którego przyłączyła się część kibiców.
Marsz musiał się więc cofnąć i pójść jednak w kierunku ulicy Legionowej. Na wysokości katedry sytuacja zaogniła się już bardzo mocno. Zebrany tam tłum przeciwników marszu, mimo wzywania do rozejścia się, nie ustąpił. Dodatkowo w stronę policjantów poleciały kosze i kostka brukowa. Ci znów odpowiedzieli gazem i granatami hukowymi, torując tym sobie drogę ulicę Legionową, tak aby można dojść nią było aż do skrzyżowania z ulicą Skłodowskiej-Curie.
Co za hołota
Po tych wydarzeniach sytuacja trochę się uspokoiła i bez większych problemów Marsz dotarł aż do placu NZS, gdzie rozwiązano zgromadzenie, rezygnując z finału, podczas którego głos miało zabrać kilka osób. Policja zajęła się odprowadzaniem jego uczestników. Jak się okazało, w międzyczasie zatrzymano łącznie ponad 20 osób, a kilkanaście następnych ukarano mandatami. Jedna z policjantek trafiła na SOR, ale w gruncie rzeczy nic się nikomu nie stało.
- My tu jesteśmy, zapewniamy bezpieczeństwo wszystkim i będziemy pilnować, żeby w miejscu rozwiązania tego marszu nie dochodziło do kolejnych ekscesów. Trudno mi powiedzieć, czy na ulicy Legionowej to było zgromadzenie. Mam wrażenie, że były to postronne osoby, które łamały prawo – ocenia nadkomisarz Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji. - Nie ma co ukrywać, że w sytuacji, w której lecą butelki i kamienie, ktokolwiek mógłby czuć się bezpiecznie. Na ulicach było wiele postronnych osób. Nie przeszkadzało to jednak bandytom w robieniu tych wszystkich rzeczy.
Jedna z kobiet, niebędąca uczestniczką żadnego ze zgromadzeń, stojąca w pobliżu skomentowała: Co za hołota w tym Białymstoku!
Mateusz Nowowiejski
mateusz.nowowiejski@bialystokonline.pl