Lekarze nie są winni śmierci małego Bolka? Przed sądem zeznaje personel medyczny UDSK
Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku wciąż trwa postępowanie w sprawie lekarzy oskarżonych o narażanie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Bolek Kozikowski zmarł w 2012 r. z powodu ostrej białaczki i udaru.
Kamila Ausztol
Nikt nie podejrzewał udaru
We wtorek (24.05) w sprawie lekarza Artura W. i innych oskarżonych zeznawał personel medyczny Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, w którym leczony był 13-miesięczny Bolek Kozikowski. Na oddział ratunkowy w 2012 r. zgłosili się z nim rodzice. Z relacji pielęgniarek wynika, że zaniepokoiła ich niesprawność ręki chłopca i jego zły stan zdrowia.
- Ojciec dziecka już od wejścia na oddział wykrzykiwał niecenzuralne słowa pod adresem służby zdrowia. Awanturował się: Dzieci Tuska byście od razu wyleczyli, a mnie odeślecie trzeci raz. Chciałyśmy mu pomóc, nie pokazał nam skierowania od lekarza rodzinnego, tłumacząc, że zrobił morfologię prywatnie i jego syn ma białaczkę – zeznała jedna z pielęgniarek SOR.
Lekarz dyżurujący postanowił porozmawiać z matką dziecka, a następnie zabrał małego pacjenta na salę ratunkową. W tym czasie pielęgniarki wezwały policję, gdyż nie mogły uspokoić ojca chłopca. W sądzie zapewniały, że nie słyszały o wcześniejszych wizytach Bolka na oddziale. W tamtym czasie na tzw. tępym dyżurze można było odesłać pacjenta bez jego wcześniejszej rejestracji.
Leczenie bez efektów
13-miesięczny Bolek trafił na oddział intensywnej terapii UDSK. Jego stan szybko się pogarszał. Okazało się, że przyczyną niedowładu ręki był rozległy udar mózgu. Obecni we wtorek na sali sądowej lekarze zapewniali, że niemożliwe było szybkie zdiagnozowanie choroby, gdyż udar u dzieci występuje niezwykle rzadko. Chłopiec w niekontrolowany sposób oddawał też duże ilości moczu, miał zaburzenia krzepnięcia, które prowadziły do powstawania na ciele siniaków. Lekarze podawali mu szereg leków, m.in. antybiotyki i chemioterapię, bezskutecznie. Jego stan był na tyle niestabilny, że mógł umrzeć w każdej chwili.
Kiedy przestał reagować na bodźce, stwierdzono śmierć pnia mózgu. Rodzice nie chcieli tego przyjąć do wiadomości. Jak zeznała jedna z lekarek, ojciec kazał przystawiać chłopcu pijawki do głowy, aby zmniejszyć obrzęk. Nie wyraził zgody na badanie scyntygraficzne, które jednoznacznie potwierdziłoby niesprawność mózgu.
Pod nieobecność rodziców na sali szpitalnej, w trakcie konsultacji innego pacjenta, Bolek miał częstoskurcz i arytmię serca. Przystąpiono do reanimacji, która trwała ponad pół godziny, ale nie przyniosła efektów. Państwo Kozikowscy oskarżali lekarzy, że celowo odłączyli ich syna od aparatury, medycy w sądzie zaś stanowczo zaprzeczali, aby takie działanie miało miejsce.
Prokuratura oskarżyła lekarzy o złą analizę stanu zdrowia dziecka oraz niezlecenie wykonania podstawowych badań laboratoryjnych. To wszystko przyczyniło się do wzrostu zagrożenia życia. Szpital został także obciążony karą 87 tys. zł za błędy w realizacji umów zawartych w zakresie opieki lekarskiej na oddziale ratunkowym placówki. Postępowanie dowodowe będzie dalej prowadzone, na przesłuchania czekają kolejni świadkowie, wypowiedzą się także biegli.
Kamila Ausztol
kamila.ausztol@bialystokonline.pl