Lekarz i dwie położne odpowiadają przed sądem za narażenie Karolinki na śmierć
Przed sądem rozpoczął się proces młodego lekarza i dwóch położnych z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Prokuratura zarzuca im, że decyzje, jakie podejmowali, doprowadziły do poważnych powikłań przy porodzie 26-tygodniowej Karolinki.
Dorota Mariańska
Prokuratura oskarża lekarza-rezydenta Kamila Z. oraz dwie położne – Alicję Z. i Jolantę P. o nieumyślne narażenie noworodka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Mimo zgłaszanych dolegliwości, dyżurujący lekarz, czyli Kamil Z., nie przeprowadzał badań, a jedynie podawał pacjentce zagrożonej wczesnym porodem leki rozkurczowe w tym np. No-spę.
Chodzi o zdarzenia z nocy 4 na 5 czerwca 2015 r., które miały miejsce w Klinice Perinatologii i Położnictwa Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Wówczas, po kilkunastu godzinach hospitalizacji, doszło do gwałtownego porodu, dziecko urodziło się w stanie ciężkim. Neonatolog musiał reanimować dziewczynkę, która do dziś wymaga specjalistycznej pomocy.
- 4 czerwca pełniłem dyżur pod nadzorem lekarza ze specjalizacją dr. U. To on odpowiadał za prawidłowy przebieg dyżuru i podejmował wszelkie działania diagnostyczne i terapeutyczne w tym czasie. Lekarze nie przekazywali wcześniej informacji, aby pani Ewa Gotowicka była w stanie zagrożenia. Doktor U. zalecił unikanie badań ginekologicznych bez potrzeby. Około pierwszej w nocy otrzymałem telefon od położnych, które zgłaszały nawrót niewielkich dolegliwości u pacjentki. Położne stwierdziły, że nie ma potrzeby, abym oglądał pacjentkę. Powiedziały, że pacjentka marudzi. Ostatecznie Ewę Gotowicką zbadałem ok. godz 2.50. Po badaniu stwierdziłem, że zaczyna się poród i przekazałem pacjentkę na blok porodowy. Gdybym dzisiaj, dysponując znacznie większą wiedzą, był w takiej samej sytuacji, podjąłbym takie same działania – wyjaśniał przed sądem Kamil Z.
Kamil Z. swoje zachowanie tłumaczył również tym, że na oddziale jest za dużo pacjentek, a tylko dwóch lekarzy. Mówił, że cały proces kształcenia lekarza specjalisty trwa 6,5 roku, a w momencie tamtego dyżuru był on dopiero na czwartym roku specjalizacji i nie miał wiedzy absolutnej. Lekarz podkreślał też, że podjęte wtedy decyzje były prawidłowe, bo dodatkowe badania mogłyby doprowadzić np. do infekcji, co stanowiłoby poważne zagrożenie życia pacjentki i płodu.
Poza 31-letnim lekarzem, na ławie oskarżonych zasiadają także dwie położne, które również nie przyznają się do winy. Wszystkim grozi do roku pozbawienia wolności. Oskarżycielem posiłkowym w sprawie jest matka dziewczynki, która domaga się sprawiedliwości. W poniedziałek (21.11) pojawiła się w sądzie i siedziała vis a vis oskarżonych.
Dorota Mariańska
dorota.marianska@bialystokonline.pl