Dwie twarze: Z opery po bułki, czyli jarmark w galerii handlowej [FELIETON]
Trochę gubię się w takim świecie, gdzie między butikami z ekskluzywnymi zegarkami i koszulami za parę stówek stoi kiełbasa wędzona i kiszony ogórek... A Ty?
Michał Kardasz
Kiedyś dla artysty granie do kotleta oznaczało blamaż, było symptomem, że trzeba się zwijać. Dziś młodsi i starsi artyści, nawet celebryci z pierwszych stron tabloidów, nie gardzą ofertą chałtury w domu towarowym czy galerii handlowej, gdzie tłum gapiów między przymierzaniem gatek a kupowaniem skarpetek zerknie na średniej jakości występ. Kultura wysoka trafiła pod strzechy – pod dach supermarketu.
Każdy weekend w białostockich centrach handlowych jest świętem sztuki. Tu malowanie twarzy, tam gliniane garnki hand-made, jeszcze dalej produkcja lizaków na oczach widza. Wszystko to wśród zapachu swojskich wędlin i serów, których producenci wystawiają się dziś przecież nie na targach i festynach, a w galeriach właśnie.
Nie kumam tej ewolucji. Nie nadążam jakoś i ciągle nie mogę się pogodzić ze straganem, który nie stoi pod kościołem czy na rynku, a w klimatyzowanym korytarzu superhipersklepu. Gubię się w takim świecie, gdzie między butikami z ekskluzywnymi zegarkami i koszulami za parę stówek stoi kiełbasa wędzona i kiszony ogórek. Starość?
Z drugiej strony:
Magiczne słowo: marketing. Ono wiele zmienia w tej relacji kotlet – celebryta – galeria handlowa. Wcale nie ma nic złego w tym, że każdy chce przyciągnąć klienta. Ludzie chętniej przychodzą do galerii – w większości tylko popatrzeć oczywiście, ale chodzą. Narzekają, że za dużo – ale chodzą.
A do teatru nie chodzą. I do opery rzadko. A już z dzieckiem na jakiś festyn czy jarmark – w ogóle. Wszystkie te atrakcje jakaś mądra głowa skumulowała więc pod jednym dachem. Takim, który dziś jest najbardziej atrakcyjny. I nic dziwnego, że pośród wieszaków z garniturami i garsonkami latają maluchy z twarzą batmana czy zająca. Marketing.
A może wszystko to wszystkim wychodzi na dobre? Jakoś trzeba pogodzić stare z nowym. Festyniarskie stragany z butikami. Ten, kto lubi zapach swojskiego chleba, może zahaczy o sklep z butami albo kosmetyki, a paniusia kupująca torebkę sprawi córce radość kolorowym lizakiem.
Taki nowy styl już się przyjął. Nie specjalnie można z tym dyskutować. Przyjdzie przywyknąć...
Piotr Czubaty
24@bialystokonline.pl