Dwie twarze: Jarmark, czyli galeria handlowa pod chmurką [FELIETON]
W zacisznych wnętrzach galerii tworzy się przecież całkiem nowa tradycja. Czy wciąż potrzebujemy starej?
Wielokrotnie przeklinane i ogromnie niedoceniane galerie handlowe w pewnym momencie przyjęły pod skrzydła cały ten dobytek, który po upadku rynków i ryneczków prawie już odszedł w zapomnienie. Nie wiem, czy zauważyliście, ale obok straganów z chińską biżuterią czy punktów ekspresowej usługi pedicure, regularnie już urzędują na korytarzach galerii swojskie wyroby, takie jak smalec, kiełbasa czy zsiadłe mleko.
Wszystko to, co straciło swoje zasłużone i wydeptane miejsce na terenie jednego i drugiego stadionu, z Jurowieckiej i Kawaleryjskiej, przeniosło się na wygodne i klimatyzowane korytarze białostockich galerii. Ba, nawet komisy komórkowe, zegarmistrz i dorabianie kluczy bez problemu zmieściły się pod gościnnym dachem.
Komu to przeszkadzało, nie wiem. Czy jasne i szerokie galeryjne korytarze nie dość są klimatyczne i nie oddają ducha prawdziwego jarmarkowania? Czy stragan nad piętrowym parkingiem i w bezpośrednim pobliżu windy to już nie to samo? Czy swojski ser pod wpływem klimatyzacji traci wartość i ducha wsi? Dostosowawszy się do nowoczesnych warunków, wszystkie te punkty, producenci i wystawcy zapraszani są na nowo w plener. Na Rynek Kościuszki, na ten przykład. Na jarmark.
Może i będzie trochę ludzi tęskniących za duchem tamtych czasów. Może przyjdą pooglądać i pooddychać świeżym powietrzem. Ale te poczucie powrotu do tradycji wystawiania się na zewnątrz wydaje się złudne – wszak zależy wyłącznie od dobrej woli i łaskawości władz, pozwalających – albo nie – na postawienie straganu przy fontannie albo ratuszu. A w zacisznych wnętrzach galerii tworzy się przecież całkiem nowa tradycja.
Z drugiej strony:
Kto choć raz był na jarmarku wielkanocnym, bożonarodzeniowym albo jakimkolwiek innym, ten wie, że nie da się zastąpić tego klimatu żadnym innym. Zresztą, czy można w ogóle mówić o jakimkolwiek klimacie w zimnej scenerii suchego, komercyjnego budynku? Przecież wiadomo, że w jarmarkach nie chodzi o sukces sprzedażowy, o dokonanie transakcji handlowej. Chodzi o ten szczególny kontakt z naturą – z produktami nieskalanymi taśmą produkcyjną.
Owszem, trzeba pochwalić przedsiębiorczość galerii, traktujących zapewne jarmarczne produkty jako część swojej wystawki, wpisujące się w strategię marketingową – pod warunkiem właściwego merchandisingu i przy zachowaniu wszelkich reguł cross-sellingu. Owszem, trzeba też pochwalić wystawców, którzy straciwszy stałe miejsca na rynkach i placach dość szybko zasymilowali się w warunkach komercyjnych. Ale to ciągle nie to samo.
Idzie wiosna. Za chwilę święta. Idźmy więc na jarmarki przed Ratuszem. Wspierajmy naszą kulturę, której częścią jest swojski ogórek małosolny, smalczyk z cebulką, ręcznie zdobione obrusy, dłubane w drewnie talerze czy słynny już podlaski syrop lawendowy. Idźmy przed Ratusz – nie do galerii. Puśćmy jasny komunikat: chcemy tradycji, podanej tak jak należy: pod chmurką. Kto wie, może za moment galerie handlowe będą prosić o miejsca obok Pani Jadzi z firankami i Pana Zbyszka od krakowskiej suchej?
Piotr Czubaty
24@bialystokonline.pl