Dwie twarze: Jak zjeść dobrze na mieście i nie zbankrutować? [FELIETON]
Jak zjeść dobrze na mieście i nie zbankrutować? Zaskoczę. Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie...
I. Czubaty
Sądząc po szyldach i witrynach w Centrum, w Białymstoku na każdego jednego mieszkańca przypada pewnie ze dwie restauracje. Oczywiście, wliczając wszystkie knajpki, bistra, puby, wszelkiej maści bary mleczne, bary bezmleczne, bezglutenowe, wegańskie i inne. Przechadzając się między fontanną a ratuszem, można by odnieść wrażenie że choćby tych gastro-centrów przybyło jeszcze kolejne kilkadziesiąt – wciąż będą pełne ludzi! Przedziwny to fenomen.
Drugim fenomenem jest fakt, że choć wciąż pełne ludzi, bary i restauracje niesamowicie rotują. Dziś są, jutro nie ma. Na miejsce jednej zamkniętej knajpki natychmiast wyrastają trzy nowe – bo wszyscy myślą że to taki super biznes, skoro te nowe znów są pełne ludzi. Po kilku miesiącach okazuje się, że szału nie ma i zbliża się gastro-plajta. No i albo Magda Gessler, albo koniec.
Okazuje się też, że robiąc gastronomię trzeba mieć odrobinę pojęcia. O jedzeniu, przede wszystkim, wiadomo. O obsłudze klienta, o kolejności podawania dań, o tym skąd pochodzi serwowana kawa i kiedy była palona, jakie wino pasuje do tarty z warzywami. Ile jest w Białym knajpek z taką pasją? No, ile?
Z drugiej strony:
Prawdziwym fenomenem jest to, że w mieście, w którym większość pracuje na najniższej krajowej, wydajemy 24 zł na zwykłą kanapkę – a do zamówienia stoi kolejka. Cała reszta jest zupełnie okej. Bo czy to nie trochę szaleństwo narzekać na zbyt duży wybór? Czy to nie przesada poddawać w wątpliwość białostocką gastronomię, z jej całą różnorodnością? Tyle smaków, tyle potraw, tyle kulinarnych eksperymentów i tradycyjnych schabowych czeka na każdego z nas od rana do ostatniego klienta, od poniedziałku do niedzieli, od września do sierpnia.
No, może daleko nam na przykład do Radomia, gdzie na pierwszym miejscu w renomowanym rankingu jest smażalnia ryb prosto z kutra rybackiego, ale jednak jakiś tam poziom trzymamy. A kuchenne rewolucje odwiedzają nas dość rzadko – co oznacza że nie trzeba za dużo poprawiać.
Jest dobrze. Jest gdzie pójść, coś zjeść, nawet całkiem dobrze czasami. A że ktoś otwiera biznes nie mając pojęcia? Przecież my się znamy na wszystkim, co nie? Każdy z nas lepiej by ustawił kadrę Nawałki, lepiej sędziował mecze na Mundialu, i z gastronomią też sobie poradzimy. A jak nie, to zniknięcia jednej z miliona knajpek w mieście i tak nikt nie zauważy.
Piotr Czubaty
24@bialystokonline.pl