Dwie twarze: Hurra! Sześciolatki nie pójdą do szkoły! [FELIETON]
Kiedyś odstawać od wszystkich to była lipa. Dziś szczycimy się dysfunkcjami swoich dzieci i załatwiamy im na to papier. Jak żyć?
pixabay.com
Było tak: obowiązek szkolny łapał siedmiolatka pod pachy, nakładał tornister na plecy i wciskał worek z kapciami do ręki. Szkoła witała maleństwo szarymi murami, długim korytarzem ze światełkiem na końcu. Szliśmy i wracaliśmy na piechotę, zahaczając czasem o budkę z napojem w woreczku. Nikt nie wołał, że szkoła nieprzystosowana, że za mało kolorowo i nie ma dywanu.
Dziś obowiązek szkolny łapie sześciolatka. Daje mu w rękę plecak na kółkach, wita kolorowymi plakatami i miękkim dywanem w sali lekcyjnej. Pod szkołą nie ma gdzie zaparkować, bo wszyscy przywożą swoje pociechy pod wejście. Żeby wracać na piechotę, trzeba mieć pozwolenie od rodziców.
Kiedyś odstawać od wszystkich to była lipa. Śmieliśmy się z tych co dostali D na komisji wojskowej, żałowaliśmy, jak ktoś nie zdał do kolejnej klasy. Dziś diagnozowanie dysgrafii, dyskalkulii i ogólnie pojmowanej dysfunkcji jest powszechne i nikogo nie dziwi. Dlatego też popularne stały się odroczenia sześciolatków. Chcesz zatrzymać maleństwo jeszcze rok, dwa czy pięć pod spódnicą? Zdobądź papier.
Z drugiej strony
Każdemu rodzicowi, który uzyska odroczenie dla sześciolatka – medal, szacun i honory. Za odwagę, cierpliwość, wytrwałość i niezłomność.
Przedszkole mówi sześciolatkowi: żegnam czule. Chyba, że uzyskasz odroczenie. Ale nie wiesz na pewno, więc przedszkole też nie obieca ci, że będzie trzymać miejsce. Przeciwnie – na 99% miejsca nie będzie.
Czyli szkoła. Ale ty nie chcesz – chcesz odraczać. Ale nie masz odroczenia. Więc zgłaszasz malucha do szkoły – i ruszasz z tematem odroczenia. Podanie do poradni. Psycholog. Potem pedagog. Wszyscy możliwi specjaliści, którzy studiowali, doktoryzowali się i praktykowali przez lata, żeby móc pracować w poradni, mówią ci: sam decyduj. Uważasz, że się nie nadaje? Okej. Nasza opinia jest: sam znasz swoje dziecko lepiej.
Także temat pozornie wygrany. Teraz czekaj na opinię. W międzyczasie orientujesz się przypadkiem, że opinia z poradni nic nie znaczy dla szkoły. Należy złożyć do poradni dodatkowy wniosek o uznanie przydatności lub nieprzydatności dziecka. Bo można się przebadać – i nic, albo się przebadać i iść, albo się przebadać i nie iść. I każda droga to inny wniosek, inna procedura, inna decyzja. Nie można tego za jednym razem? No, nie można.
Znów wniosek, znów czekasz. Decyzja może przyjść w czerwcu, może we wrześniu albo w listopadzie. A ty chcesz odraczać dziecko. Czekasz więc. We wrześniu sześciolatek idzie do szkoły. Bierze plecak, worek na kapcie i pudełko na jedzenie. Kupujesz wyprawkę, komplet książek. Przychodzi decyzja – odroczenie. Uffff. Nareszcie. Zabierasz malca ze szkoły… i co?
Udało się. Jest. Długo wytęsknione, wytargane z organów uprawnionych, wywalczone odroczenie. Można kontynuować szczęśliwe dzieciństwo. Pozostaje kilka drobnych szczegółów: komplet książek, nówka-nie-śmigany piórnik, zamówiony mundurek szkolny… i brak miejsca w przedszkolu.
Zwycięstwo?
Udanych odroczeń!
Piotr Czubaty
24@bialystokonline.pl