Dwie twarze: Echa aero–referendum [FELIETON]
Wygląda na to, że nikogo, poza pomysłodawcami, ich rodzinami, zstępnymi, wstępnymi, powinowatymi i spokrewnionymi nie dalej niż w drugiej linii, lotnisko nie obchodzi...
pixabay.com
Jako że echa referendum w sprawie regionalnego lotniska nie milkną, postanowiłem podejść do tematu analitycznie. W woj. podlaskim żyje 1 188 800 mieszkańców – i choć jest to jakieś 3 tys. mniej niż w latach ubiegłych – wciąż na każdych 100 mężczyzn wypada 105 kobiet. Nie wiem co prawda, czy to ma jakieś znaczenie w przypadku referendum, ale już podejście do wspólnej sprawy tego ponad miliona ludzi – ma.
Wielki hałas podniósł się jeszcze przed ogłoszeniem wyników, że trzeba powtórzyć. Bo ludzie nie wiedzieli, bo słaba komunikacja, bo nie każdy dostał do domu pocztówkę z zaproszeniem – choć szczerze mówiąc, za cztery bańki to powinna przyjść każdemu kartka, czekoladka i jeszcze kalendarzyk żeby nie zapomnieć. Ale tak na oko, ten hałas, który ciągle unosi się jak kurz po przebiegnięciu stada bizonów, wychodzi raczej z inicjatywy owej grupki 150 tys. Podlasian, którzy stanowią owe 12,9% tych, co głosowali. A nawet mniej.
Czyli – nadal analitycznie patrząc – garstka zagorzałych patriotów lokalnych się zebrała, zorganizowała, zagłosowała – i już. Wygląda na to, że nikogo, poza pomysłodawcami, ich rodzinami, zstępnymi, wstępnymi, powinowatymi i spokrewnionymi nie dalej niż w drugiej linii, to nie obchodzi. Czy tak było naprawdę? Czy takie echo ma pozostać po tym wydarzeniu?
Z drugiej strony:
Fakt pierwszy jest taki: regionalne lotnisko jest potrzebne. Fakt drugi jest taki: nie każdemu – to prawda. Ale, w myśl dobrze pojętego, wspólnego interesu czy dobra ogółu – mógłby jeden z drugim ruszyć cztery litery i wypowiedzieć się chociażby. Bardzo dobrze, że takie inicjatywy się pojawiają i że są ludzie, którym nie jest obojętne czy przez okno oglądają opustoszałą fabrykę czy zakład, który zatrudnia ludzi i daje podlaskim rodzinom pracę.
Dziś nie dojrzeliśmy jeszcze do wspólnego decydowania o różnych sprawach. Trochę to smutne, trochę śmieszne, jeszcze bardziej refleksyjne. Nawet jeżeli więcej niż statystyczne 12,9% zainteresowało się budową lotniska, to odwiecznym zwyczajem, przejętym od ojców i dziadów, przy niedzielnym obiedzie obgadali temat w gronie wybitnych specjalistów i orzekli jednogłośnie, że o kant sami-wiecie-czego można potłuc cały pomysł. I nie trzeba było wychodzić z domu, żeby wynik referendum znać.
Szkoda. Że się nie angażujemy, że szkoda nam czasu. Abstrahując od samego lotniska – wspólnotowe podejście do prostych skądinąd spraw – leży. Może kiedyś, jak będziemy dorośli, uda się jeszcze raz przeprowadzić głosowanie. Może każdy dostanie czekoladkę i kalendarzyk, może przyjdzie i może zagłosuje. Nasze dzieci i wnuki może będą latać na wakacje i do pracy do Wrocławia, Londynu, Przasnysza. Może.
Piotr Czubaty
24@bialystokonline.pl