Dwie twarze: Dać klapsa - czy nie dać? [FELIETON]
Wakacje to czas, gdy rodzice spędzają wiele czasu z dziećmi. To też czas, kiedy na wierzch wychodzą problemy wychowawcze.
pixabay.com
Kończą się nieuchronnie wakacje – czas, który rodzice spędzają ze swoimi dziećmi częściej, niż podczas reszty roku. Czas wspólnych wyjazdów, ale też okres, gdy bardziej niż zwykle wyłażą na wierzch przeróżne problemy rodzicielskie. Nie zawsze dobre słowo i argument merytoryczny pomoże. Czasem trzeba bardziej dosadnie przedłożyć myśl wychowawczą, przypieczętowując ją soczystym klapsem. I pojawia się niezręczność – zwłaszcza w miejscu publicznym.
Kiedy na plaży albo w centrum handlowym widzisz rodzica przywracającego dziecko do pionu, myślisz sobie: pewnie zasłużyło. Jednemu wystarczy słowo, inne wymaga klapsa dla podkreślenia rangi problemu. I nie ma co się oszukiwać, mimo całego tego boju o bezstresowe wychowanie, większość rodziców nadal odwołuje się do tradycji naszych ojców i dziadków – czyli do rozmowy dyscyplinującej za pomocą pasa.
Klaps wymierzony niesfornemu maluchowi w miejscu publicznym – na Rynku Kościuszki czy nad rzeką w Jurowcach – jednych oburzy, u innych wzbudzi zrozumienie. Prawda jest taka, że nawet ci oburzeni, niejednokrotnie w życiu staną w obliczu sytuacji w której nie znajdą bardziej trafnego argumentu, by przekazać ojcowską lub matczyną radę swemu dziecku. A kto uważa inaczej – nie zna życia.
Z drugiej strony:
Zwolennicy klapsów jako narzędzia coachingowego dla dzieci podnoszą argument, jakoby nie była to przemoc w rozumieniu kodeksu karnego. Jest to dla nich zwyczajne narzędzie, takie jak podniesiony głos czy rozmowa przez zaciśnięte zęby. Takie coś, by zwrócić uwagę pociechy na to, że sytuacja jest wyjątkowa – że, mówiąc wprost – dziecko przesadziło. I wtedy dopuszczalna jest taka mini – przemoc, która oczywiście niby przemocą nie jest.
Któż z nas nie dostał w dzieciństwie tego legendarnego klapsa? Wychowani w ten sposób, chcąc nie chcąc uciekamy się do tych niemych oznak bezsilności. Porażka każdego rodzica, który musiał kiedykolwiek podnieść rękę na swoje dziecko to psychologiczny temat rzeka. Pomijając sam fakt, że chwila utraty panowania nad dyskusją jest równocześnie kompromitacją przed własnym dzieckiem – przekazujemy kolejnemu pokoleniu przyzwolenie do takiego właśnie uzasadniania własnych argumentów – za pomocą dłoni bądź pasa.
Klaps to nie uderzenie. To nie jest przemoc. Moja sprawa, jak wychowuję moje dziecko. Na mojego gówniarza nic innego nie działa. Zawsze znajdzie się wymówka. Każdy, kto ma dzieci wie, że wychowanie to ciągłe pole bitwy. Ale wygrywa ten, kto nie da się sprowokować. A maluchy są sprytne, przebiegłe i bezlitosne. I nie jest tak, że wszystkie chwyty dozwolone, niestety.
To lepiej dawać tego klapsa, czy nie?
Piotr Czubaty
24@bialystokonline.pl