Dwie twarze: BIA - czyli Białystok czy akalica? [FELIETON]
Straszna wioska mieszkać w mieście. Ludzie mają dość tego zgiełku, zamieszania i nerwowej atmosfery.
Ponadczasowy spór o to, czy lepiej mieszkać w Białymstoku czy tuż poza, zatacza koło po raz kolejny - zbierając znów okrutne żniwo po obu stronach barykady. Miastowi śmieją się z wieśniaków, ci z kolei nie pozostają dłużni. I tak co roku setki białostoczan wynoszą się za miasto, żeby tam w spokoju mieszkać, zaś setki outsiderów tłumnie witają miejskie krajobrazy w poszukiwaniu pracy, dobrej szkoły, szybkiej komunikacji i pobliskiego ogródka piwnego.
- W mieście lepiej - mówi Janek spod Łap, który w przerwach między wykładami rozwozi pizzę służbowym pikaczento. Do znajomych, na piwo, na imprezę, na basen nawet. - Człowiek ma jakieś perspektywy. Po studiach można tu zostać. Dobrą pracę mieć, mieszkanie wynająć, gdzieś wyjść, coś zobaczyć. Nie to co na wsi - dodaje.
Miasto daje energię. Coś się dzieje - jest jakiś ruch, jakieś życie. Kina, galerie handlowe, basen, siłownia. Jak potrzebujesz oddechu - idziesz do parku Branickich albo do Zwierzyńca. Lubisz tłoczno i wśród ludzi - do autobusu wsiądziesz. Każdy weekend inny - koncerty, festyny, festiwale, różne kultury i narodowości. Wszystko to w mieście - w Białymstoku.
A na wsi? Wieje sandałem, jak to mówią...
Z drugiej strony:
Dojazd z Wasilkowa do centrum Białegostoku w godzinach szczytu zajmuje dwanaście minut. Z Choroszczy - dziewiętnaście. Z Kleosina - dziewięć. Z powrotem - tyle samo. Kto choć tydzień pomieszkał na peryferiach ten wie, jaki to luksus i komfort. Jaka radość po ośmiu czy dwunastu nawet godzinach pracy wracać do tej ciszy, gdzie tylko kogut i dzwony kościoła wyznaczają pory dnia.
Ludzie mają dość tego zgiełku, zamieszania, nerwowej atmosfery spieszącego się ciągle miasta. Autobus za autobusem, taksówka za taksówką. Ten biegnie, tamten nie zdążył i klnie. Tu pani wjechała w pana, tam pan potrącił rowerzystkę. Wszyscy wściekli i niegrzeczni, wszyscy tacy obcy, anonimowi. Aż chce się być ponad to, wyjść z tego ula i odetchnąć. I wystarczy kilka minut, żeby na luzie oglądać miasto z perspektywy Grabówki czy Klepacz.
Może i nie ma galerii czy kina. Może do pracy trzeba dojeżdżać codziennie do miasta. Ale jest wschód i zachód słońca, żaby za płotem, sołtys co zajdzie czasem. Czas wolniej płynie i baterie się szybciej ładują. Ludzie ze wsi są, wydaje mi się, weselsi jacyś. Ciężko o taki azyl w blokowisku, gdzie nad tobą remont, a sąsiad naprzeciwko za głośno radia słucha. I ten piekielny domofon o ósmej rano, kiedy po drugiej stronie odzywa się dramatyczny w głosie apel o otwarcie drzwi: ulotki roznoszę!.
Jednak straszna wioska mieszkać w mieście... Jak myślisz?
Piotr Czubaty
24@bialystokonline.pl