Aktualności

Wróć

Dawno temu nad Białką. Nabijanie w butelkę wytwornych panów białostockich

2014-12-25 00:00:00
Przed wojną w pewnej białostockiej restauracji, zaliczającej się do pierwszorzędnych, zabawiało się kilku panów...
Towarzystwo to kulturą i zachowaniem swoim odcinało się od ogólnego nastroju sali, przepełnionej wrzaskliwymi i niesfornymi słomianymi wdowcami. Nieodzowne rekwizyty restauracyjne fordanserki, gdy oceniły możliwości owych wytwornych panów, zaczęły wyrażać chęć rozchmurzenia miłych dziubdziusiów, a inaczej: przywalać się do frajerów. Gentelmeni byli niewzruszeni. Wreszcie jedna z dam, znająca swój fach na wylot, sprawnym oczkiem wybrała tego, który kobiecie nigdy nie odmawia, i miluśko omdlewająco szepnęła:

- Baronie, dla mnie jeden koniaczek z cytrynką.

- Kelner, proszę podać pani koniak z cytryną! - wydał dyspozycję elegancki pan.

Po chwili: - Baronie, jeszcze... jeden koniaczek...

I znów kelner przyniósł na tacy złocisty płyn w kieliszku. Po czwartym jednak kieliszku kelner, mistrz fatygi, przechodząc obok wytwornego fundatora, raczył zauważyć:

- Ale proszę pana, kto ją później do domu będzie odwozić?

- Nie martw się przyjacielu, to się zrobi.

Sprytne oszustwo

Gdy do damy kelner niósł szósty kieliszek, jeden z wytwornych panów rzekł:

- Coś mi się kolor tego koniaczku nie podoba. Ano zobaczymy... I fundator przysiadł się do damy:

- Pozwól piękna pani, że z twego pucharu wychylę choć jeden łyk na twoje zdrowie.

Wychylił i splunął z obrzydzeniem. - Granda, łobuzy!

Bo to była herbata. Tak nabijano w butelkę wytwornych panów w knajpach białostockich.
Judyta Kokoszkiewicz
24@bialystokonline.pl