Kryminalne

Wróć

Co działo się w białostockiej izbie wytrzeźwień? Kto kogo zaatakował?

2017-02-17 08:00:48
Sąd okręgowy zajmuje się sprawą mężczyzny, który, według prokuratury, zaatakował pracowników Izby Wytrzeźwień w Białymstoku. Natomiast obrońca twierdzi, że doszło do ataku, ale ze strony kadry a nie oskarżonego.
pixabay.com
Białostocki sąd okręgowy bada sprawę uszkodzenia ciała pracowników miejscowej izby wytrzeźwień. Wcześniej sąd pierwszej instancji uznał oskarżonego za winnego i wskazał, że przekroczył on granice obrony koniecznej. Jednocześnie odstąpił od wymierzenia kary.

To kadra jest poszkodowana

Teraz prokurator chce uchylenia wyroku i przekazania sprawy do ponownego rozpoznania. Jego zdaniem, to oskarżony pierwszy zaatakował 2 pracowników Izby Wytrzeźwień w Białymstoku, jednego nawet ugryzł w łydkę. Chciał wyrwać się i uciec. Natomiast pracownicy nie chcieli uszkodzić ciała oskarżonego, lecz zaprowadzić ład i porządek na terenie placówki.

- Mężczyzna zamierzał uciec, więc zostały użyte środki zasadne i słuszne – mówił w trakcie rozprawy prokurator. - Trudno dostrzec, jakoby miało dojść do zamachu na oskarżonego. Znalazł się w izbie wytrzeźwień z własnej woli. Pracownicy izby stosowali środki przymusu, ale nie zrobili krzywdy temu człowiekowi - dodawała przedstawicielka oskarżycieli posiłkowych, którymi są wspomniani pracownicy.

Straszyli izolatką?

Zupełnie inną wersję przedstawił obrońca:
- Działanie tych panów było bezprawne. Nie ma takiej procedury, która polegałaby na pokazywaniu izolatki krnąbrnym pacjentom. Oskarżony był tylko agresywny słownie. Nie było przesłanek do umieszczenia go w izolatce. Prosił on o doprowadzenie do toalety, do lekarza, bo ma dolegliwości nerkowe. Pracownicy izby nie zareagowali na nie. Natomiast z chęci zemsty przyszli w gumowych rękawiczkach z zamiarem doprowadzenia mężczyzny do izolatki.

Adwokat zabiega o uniewinnienie swojego klienta.

Natomiast sami pracownicy podkreślali, że działali zgodnie z regulaminem i że nie mieli wcześniej do czynienia z tak agresywnym człowiekiem, który ponadto był konfliktowy wobec innych pacjentów.

- Pracuję w tym zawodzie od 20 lat. Moja praca polega na tym, żeby pacjentowi nic się nie stało. Nie wzięliśmy tego mężczyzny za ręce, sam wyszedł z sali. Zdarzają się ucieczki, a my nie możemy dać komuś uciec. W pasy wiążemy tylko wtedy, kiedy musimy. Nie zrobiliśmy nic złego. Przecież nawet ten mężczyzna zeznał, że przychodziliśmy go uspokajać. On nie odchodził od drzwi, walił w klapę – mówił jeden z pracowników.

Jeszcze w tym miesiącu sąd zdecyduje, której stronie przyzna rację.
Dorota Mariańska
dorota.marianska@bialystokonline.pl