Odpływ klientów i olbrzymie wydatki
Wydawać by się mogło, że akurat motoryzacji koronawirus straszny nie jest. Z powodu pandemii auta nie przestały się przecież psuć, a firmy odpowiadające za sprzedaż samochodów nie są miejscem, gdzie ryzyko zachorowania na COVID-19 jest duże. Natłoku ludzi w tego typu punktach nie ma, a i o zachowanie dystansu społecznego jest stosunkowo łatwo. Niestety takie myślenie to poważny błąd.
- Druga połowa marca to odpływ klientów i pustoszejący serwis. Zmieniliśmy godziny pracy na jedną zmianę bez sobót. Następnie wprowadziliśmy jednoosobowe dyżury na stanowisku, aby nie zamykać wszystkiego zupełnie. Każdy, kto mógł, odbierał urlopy lub opiekuńcze na dzieci. Ruch w salonie sprzedaży samochodów był zerowy. Spadek obrotów wyniósł blisko 80%. Było nieustające śledzenie informacji i ogłoszeń rządu oraz nerwowe zakupy środków ochronnych po kosmicznych cenach. Ozonator za blisko 5000 zł, płyny, maseczki. Dwukrotnie trafiliśmy też na firmy, które oszukiwały. Pieniądze były wpłacone, a masek czy faktury brak. Należało także zbudować dodatkowe przeszklenia - wspomina Beata Krasowska, prezes
Auto-Kras.
Właściciele białostockiej firmy - będącej autoryzowanym dealerem Suzuki Motor Poland, gdzie wykonuje się także naprawy blacharsko-lakiernicze i mechaniczne różnych marek - nie mogli w trudnej sytuacji zdecydować się na pracę zdalną.
- Charakter pracy nie pozwalał na pracę zdalną. Tylko do pewnego etapu handlowcy mogą tak prowadzić negocjacje, później jednak musi nastąpić bezpośredni kontakt. W przypadku usług w ogóle brak takich możliwości. Pozostawała dezynfekcja - wyjaśnia prezes Auto-Kras.
Ludzie zaczęli oszczędzać
Po wiośnie z lockdownem przyszło nieco spokojniejsze lato. Niestety pod koniec wakacji zachorowań w kraju znów zaczęło gwałtownie przybywać, przez co branża motoryzacyjna ponownie musiała wstrzymać oddech.
- Pracujemy w miarę normalnie, jednak spadek obrotów jest i w tym roku tego nie nadrobimy. Stosujemy obostrzenia sanitarne. Przyszłość to jednak wielka niewiadoma. Klienci też często czekają i odwlekają decyzję o przeglądach czy zakupie nowych aut. Robią tylko rzeczy niezbędne - opisuje sytuację w firmie Beata Krasowska.
Duży cios dla przedsiębiorców to przede wszystkim ewentualna kwarantanna kadry pracowniczej.
- Przerażające są koszty. W przypadku zidentyfikowania osoby zakażonej, w firmie może dojść do jej zamknięcia na jakiś czas z powodu kwarantanny, ale pracodawca musi ponosić wszystkie koszty pracownicze, czyli wypłacić z własnej kieszeni wynagrodzenie za 33 dni, a do tego dochodzi przecież odpływ klientów i w efekcie następuje ponowny spadek przychodów praktycznie do zera - dodaje ze smutkiem właścicielka białostockiej firmy z branży motoryzacyjnej.
Niestety poprawy obecnej sytuacji nie widać, bo trzycyfrowe liczby nowych dziennych zakażeń przeobraziły się w wyniki czterocyfrowe, a nawet pięciocyfrowe. Jak zatem przedstawia się przyszłość?
- Dobre czasy już były - mówi krótko, ale dosadnie Beata Krasowska.
Ale trzeba liczyć, że wrócą jak najszybciej.